D: Pani Dyrektor wychowała się na Pradze Północ. Czy Pani rodzina ma również korzenie w tej dzielnicy?
R. W.: Moi rodzice nie pochodzą z Warszawy, pochodzą spod Warszawy. Jako młodzi ludzie, w latach 70-tych przeprowadzili się do Warszawy. To był okres bumu czasów gierkowskich – budownictwa społecznego. Bardzo duży wpływ na swoisty rozwój Pragi miała Spółdzielnia Robotnicza „Praga”. Mój ojciec, sposobem patronackim, z innymi młodymi ludźmi wybudował plombę na ul. Radzymińskiej, w której osiedliliśmy się w 10 rodzin. Było to w roku 1977, kiedy ja, jako uczennica klasy pierwszej, trafiłam do Szkoły Podstawowej nr 126 na ul. Otwockiej 3, gdzie w tym momencie się znajdujemy. Od siódmego roku życia moje losy są związane z tym budynkiem i z tą szkołą. W tamtym okresie powstało bardzo wiele nowych bloków, całe osiedle Kijowska, gdzie zamieszkali młodzi ludzie z małymi dziećmi. Dlatego moje wspomnienia związane z tą dzielnicą wiążą się z tym, że było tu bardzo dużo dzieci, moich kolegów i koleżanek, z którymi wzrastałam do czasów studenckich.
D: Pani poprzednia odpowiedź po części zawiera już odpowiedź na drugie pytanie, to jest jak wspomina Pani Pragę lat dziecięcych/młodzieńczych, a jak ocenia Pani sytuację obecną? Mamy tu do czynienia ze zmianą pokoleniową, jak i kulturową, pod wieloma względami.
R.W.: Tak, te dwa pytania się łączą. My tu wzrastaliśmy, dojrzewaliśmy, mieliśmy bardzo dużo koleżanek i kolegów, chodziliśmy tutaj do szkoły podstawowej, następnie do liceum. Bardzo wielu z moich znajomych chodziło do liceum im. Bolesława Chrobrego, które znajduje się na ul. Objazdowej. W tym budynku, w którym obecnie ja jestem dyrektorem, było liceum ekonomiczne. Dużo nas zostało. Kiedyś nie było takiego trendu jeżdżenia do szkół ponadpodstawowych do innych, często odległych dzielnic. Raczej chodziliśmy do szkół takich jak licea czy technika w dzielnicy. Tylko nieliczne koleżanki odważyły się udać do liceum im. Stefana Batorego, ale to też nie były bardzo odległe dzielnice.
Takim znacznym punktem podtrzymywania znajomości była dla nas Bazylika Najświętszego Serca Jezusa, przy której prężnie działało oratorium, organizowane były spotkania. Na religię chodziliśmy do kościoła. To stanowiło okazję do podtrzymywania tych więzi ze szkoły podstawowej. Później ludzie poszli na studia, założyli swoje rodziny, i, niestety, bardzo niewielu z nas zostało na Pradze Północ. Moi koledzy i koleżanki powyprowadzali się do innych dzielnic, poza Warszawę lub zagranicę. Reszta pozostała w tych blokach na Osiedlu Kijowska, które ja bardzo wspominam z czasów mojej młodości jako takie prężne – dużo młodych ludzi, dużo biegających dzieci, zajęte place zabaw, parki, dzieci jeżdżące na rowerkach; graliśmy w piłkę, małe dzieci bawiły się na placach zabaw, grały w gumę, w skakankę itd. Dzieci było widać bardzo dużo na dworze. My nie siedzieliśmy w domach, my biegaliśmy po podwórkach, chodziliśmy z psami, spacerowaliśmy. Dzisiaj są różne Orliki, ale są one często pozamykane dla dzieci i młodzieży, u nas za Bazyliką był tzw. stadionik, było to boisko do gry w siatkówkę. Przychodziliśmy do domu, zjadaliśmy obiad i na rowerach jechaliśmy na to boisko, gdzie tętniło życie towarzyskie, ale zarazem i życie sportowe. Graliśmy w siatkówkę, gry zespołowe. Przebywanie w grupie dawało nam poczucie wspólnoty, uczyło nas tolerancji, akceptacji różnych ludzi i różnych zachowań. Były to czasy stanu wojennego, komunistyczne, ale my jako dzieci na Pradze nie zauważaliśmy tego, bo mieliśmy tutaj swój świat. Świat spacerów, gier, spotkań. Często spotykaliśmy się u kogoś. Osiedle Kijowska to były nowe bloki z ciepłą wodą, gdzie było ciepło i czysto, nowe meble. Nasi rodzice pracowali, a my się spotykaliśmy w tych mieszkaniach.
D: To bardzo ciekawe i również wiąże się z kolejnym pytaniem. Szkoła i nauczanie. Rozumiem, że nauczanie jest Pani pasją. Ma też Pani, w związku z szerokim doświadczeniem, możliwość dokonania swoistego przeglądu dzieci praskich. Co mogłaby Pani powiedzieć nam a propos zmian społecznych w praskich dzieciach? Szczególnie pomiędzy Pani pokoleniem i pokoleniami Pani wychowanków.
R.W.: Czasy się zmieniają, zmiana jest konieczna w życiu społeczeństw i niezbędna do rozwoju miasta. Jeszcze nawiązując do poprzedniego pytania: w tych mieszkaniach w których jako młody człowiek bywałam, mieszkałam, pozostali nasi rodzice, obecnie ludzie starsi, którzy są już na emeryturach. Natomiast bardzo dużo ludzi mieszkania te posprzedawało lub wynajmuje je – sami poprzeprowadzali się w rodzinne strony, tam gdzie jest spokojniej, bo ludziom starszym ten pęd miasta nie jest potrzebny.
Praga jest, czy może była, do tej pory dogodnym miejscem, chociaż ceny najmu, czy kupna, z roku na rok rosną, ale mimo to daje ona ludziom szanse na osiedlenie się tu, a przynajmniej zatrzymania się na jakiś czas. Istnieje też grupa ludzi, która sprowadza się tu z racji swojej fascynacji architekturą Pragi – tymi starymi kamienicami, charakterem ulic, starodrzewiem… Ludzi przyciągają też walory komunikacyjne. Szczególnie w rejonie Szmulek, gdzie mamy dobrze skomunikowaną część Pragi z innymi dzielnicami, co przyczynia się do tego, że ludzie się tu osiedlają. Są oczywiście rodziny, które z pokolenia na pokolenie pozostały w tych starych kamienicach. Oni niestety się nie rozwinęli. Człowiek dąży do tego, by swój byt poprawiać. Jak mieszka w malutkim mieszkanku bez toalety, to pragnie mieszkania z toaletą, z centralnym ogrzewaniem i to powoduje, że młodzi pracujący ludzie się przenoszą.
No i te nowe bloki, które powstają, nowe plomby, ludzie przysyłają tu dzieci do szkoły, szkoła też się zmienia. W 2017 roku moja szkoła przeszła generalny remont. Stworzono lepsze warunki do nauki dla dzieci i młodzieży. Byliśmy wcześniej gimnazjum, reforma wywołała swoje skutki, moja szkoła była postrzegana jako szkoła rejonowa. Oczywiście jesteśmy szkołą rejonową, gimnazjum rejonowym. Po szkole podstawowej dzieci z lepszymi wynikami wybierały lepsze gimnazja, na Pradze Południe, była to Saska Kępa, czy Śródmieście; a tu pozostawała młodzież raczej trudna, lub ze średnimi wynikami. My dostosowaliśmy swoje metody do współpracy z tą młodzieżą. Zdarzały się różne problemy środowiskowe, ale w naszej pracy koncentrujemy się na zapobieganiu wykluczeniu społecznemu dzieci i młodzieży i dlatego sama też jestem na Pradze, bo temat ten jest mi bardzo bliski i bardzo mnie interesuje. Moim celem jest zapobieganie tym problemom, wykluczeniu i by stwarzać lepsze warunki do poznania kultury i aby dzieci miały lepszą szansę edukacyjną i rozwoju na przyszłość. Zmienia się uczeń, dzieci pochodzą z różnych rodzin, różnych środowisk. Dotykamy tu różnych problemów społecznych, które są w Polsce, w Warszawie. Jest bardzo dużo rodzin rozbitych, co też stanowi problem – dzieci w związku z tym mają jakieś swoje problemy emocjonalne, którym trzeba zapobiegać. Jesteśmy szkołą z oddziałami integracyjnymi, dużo dzieci posiada orzeczenia o potrzebie kształcenia specjalnego. Tych problemów przybywa. Mamy tu bardzo dobrych specjalistów i chcemy być jedną z najlepszych szkół przynajmniej na Pradze Północ, jeżeli nie w Warszawie. Chcemy się rozwijać w tym kierunku, jako szkoła z oddziałami integracyjnymi, bo jesteśmy szkołą, w której budynku znajduje się również Poradnia Pedagogiczno-Psychologiczna. Więc uczniowie mają ułatwioną drogę. Myślę, że szkoła ma duży potencjał rozwojowy. Komunikacja miejska jest bardzo blisko.
D: A takie pytanie natury demograficznej. Czy Pani zdaniem, z Pani obserwacji, ta ilość dzieci z problemami wzrasta?
R. W.: Ogólnie liczba uczniów, dzieci maleje nam na Pradze Północ. Jeszcze jako gimnazjum mieliśmy dostateczną ilość uczniów, jednak po reformie zostało wiele wygaszonych oddziałów. My mieliśmy taką charakterystykę, że byliśmy gimnazjum z małą kameralną szkołą podstawową. Jesteśmy postrzegani jako taka rodzinna szkoła, z taką rodzinną atmosferą. Obecnie jesteśmy małą szkołą liczącą 350 uczniów. Jednak mamy mocną konkurencję w postaci dużych podstawówek, myślę jednak, że charakterystyka, specyfika szkoły będzie przyciągała nowych uczniów. Jak już wspominałam, Praga się rozwija, są nowe plomby, nowe osiedla budowane, Osiedle Wilno – liczymy, że wyremontowany budynek i nasza wyspecjalizowana kadra przyczyni się do tego, że te dzieci będą do nas przychodziły, a nie do innych szkół. Takich problemów nie ma Białołęka czy Tarchomin, gdzie szkoły są bardzo przepełnione. My jeszcze mamy potencjał.
D: Dziękuję. A jak Pani postrzega różnicę pod kątem tych dzieci, integracji różnych problemów z jakimi dzieci się pojawiają pomiędzy pokoleniami?
R. W.: Moim zdaniem za naszych czasów, jak ja chodziłam do szkoły, nie zauważało się tych problemów. One były. One były, w klasie, różne charaktery, klasy były często liczniejsze. Teraz jest to niemożliwe, aby klasa była tak liczna. Moim zdaniem te problemy były, nie były tylko zdiagnozowane. Nie było to nazwane, nie mówiło się o tym. Mówiło się, że ,,ty nie umiesz pisać”, „ty nie umiesz liczyć” , „ty dekoncentrujesz się”, „ty jesteś niegrzeczny”. Nie było to dawniej nazwane. Powstało nowe nazewnictwo: dysleksja, dysgrafia, dyskalkulia, dzieci autystyczne, dzieci z zespołem Aspergera. Kilkanaście lat temu nie było nawet tego nazewnictwa. Cała dziedzina pedagogiki specjalnej idzie bardzo do przodu. Badania naukowe, rozwój tych nauk, kursy, szkolenia, metody, środki dydaktyczne dla dzieci, pomoc psychologiczno-pedagogiczna – na to zwracamy dzisiaj bardzo szczególną uwagę w pracy z dziećmi. Pomocą psychologiczno-pedagogiczną w szkole obecnie objęty jest każdy uczeń na każdym etapie. Sytuacja życiowa dziecka się może zmienić w każdej chwili (a każde dziecko inaczej reaguje na określoną sytuację) – powoduje to problemy emocjonalne nawet u zupełnie zdrowych dzieci. Nic w życiu nie jest pewne ani stałe. I nikt nie może być pewny czy nie będzie jutro potrzebował pomocy.
Wczoraj był Międzynarodowy Dzień Osób Niepełnosprawnych i na to trzeba zwracać szczególną uwagę, bo sytuacja może się zmienić w mgnieniu oka, i w chwilę można stać się taką osobą. Każdy. Wypadki komunikacyjne, choroby… a za każdą osobą niepełnosprawną stoi opiekun lub rodzic. Przede wszystkim to jest rodzic. Dla tych ludzi mam wielki szacunek i bardzo się cieszę, że dzielnica Praga Północ z roku na rok coraz bardziej pochyla się nad tymi osobami i ich problemami. To są problemy dzieci i rodziny
z osobami dotkniętymi niepełnosprawnością, różnymi niepełnosprawnościami, bo to nie są jedynie osoby na wózkach, gdzie problem widać.
Ja mam ucznia, którym się mogę poszczycić. To uczeń gimnazjum – Jakub Kożuch, który jest bez jednej nogi. Stracił ją w pożarze, który sam spowodował. Dziecko plus zapałki równa się ogień. Kuba jest dzisiaj reprezentantem Polski w futbolu. Jest stawiany przeze mnie za przykład, że nawet osoba z niepełnosprawnością nie powinna się załamywać, a powinna dążyć do sukcesu na miarę swoich możliwości i odnalezienia się w społeczeństwie. I naszym celem, oprócz dydaktyki, jest wychowanie dzieci, ale i przystosowanie dzieci z różnymi niepełnosprawnościami do życia we współczesnym społeczeństwie.
D: Czy szkoła ma jakiś innych absolwentów, którymi może się poszczycić?
R. W.: W zeszłym roku świętowaliśmy jubileusz 90-lecia szkoły, na 100-lecie odzyskania niepodległości. To szkoła z piękną historią. Po odzyskaniu niepodległości rząd polski staną przed wyzwaniem odbudowy szkolnictwa i oświaty i zatrudniono najlepszych architektów w Warszawie do zaplanowania serii budynków, a jednym z nich jest gmach, w którym się znajdujemy. Inne to Szkoła im. Władysława IV, gmach liceum im. Stefana Batorego i nasz budynek. Historię tej szkoły staramy się opisywać i kultywować. Przez 90 lat szkoła ma wielu absolwentów.
Najstarszą żyjącą absolwentką jest 94-letnia Pani Irena Tomasik, nauczycielka, żołnierz Powstania Warszawskiego, kombatantka i weteranka, poetka, która do dnia dzisiejszego jest aktywna. Uczestniczy w spotkaniach kombatanckich. Chodząca żywa historia.
Sporo uczniów wierzy, że środowisko determinuje możliwość osiągnięcia czegoś w życiu. Ja uważam, że z tych praskich środowisk wywodzi się wielu polityków, dyrektorów, artystów i mówię uczniom, że nie mogą uważać, że jeśli się tu urodzili to do niczego nie dojdą. Jest na przykład Pani Dyrektor Stelmaszczyk, która jest byłą uczennicą naszej szkoły. Są reżyserzy, np.: Marek Piwowski – reżyser Rejsu jest naszym absolwentem.
Ostatnio odwiedziła nas wnuczka naszego noblisty – Henryka Sienkiewicza, która też jest absolwentką tej szkoły. W tej szkole pracowała też Maria Kaczyńska, matka naszego Prezydenta, która dodatkowo w liceum obok nauczała języka polskiego.
Ja się szczycę tym, że jestem z Pragi, że jestem z rodziny robotniczej. Są obecnie takie czasy, że nieważne, skąd pochodzisz. Nie pytamy, kim była twoja mama, kim był twój tata. To trzeba uczniom też przekazywać. Jak będziesz dorosły to nie będzie ważne, czy twój ojciec był alkoholikiem, ty sam, to co robisz jest ważne. I ty sam tworzysz nową historię.
D: Ostatnio słyszałam taką refleksję, parafrazę „człowieka można wyjąć z Pragi, ale Pragi z człowieka nigdy”. Czy to według Pani prawda?
R.W.: Nie wiem do końca, co mam powiedzieć. Jak Pani wie dopiero od 7 roku życia jestem związana z Pragą, jestem też Prezesem Polskiego Stowarzyszenia Nauczycieli Języka Niemieckiego w Warszawie, mam kontakt z różnymi nauczycielami, reprezentuję to środowisko na różnych uroczystościach i ludzie zauważają, że człowiek z Pragi ma inną otwartość do wszystkich innych ludzi. Prażanie są otwarci, ale za razem zamknięci. To polega na tym, że człowiek, który się wychował na Pradze jest obserwatorem i ktoś kto będzie się chciał za bardzo zbratać spotka się z rezerwą. My patrzymy na to z pokorą, z dystansem na tę osobę, to takie środowiskowe podejście „ten teren, te ulice do nas należą”. Tu się wszyscy znają z imienia i z nazwiska. Jest to rodzina. Tu trzeba się wtopić w to środowisko, ale stopniowo. Tu nie jest ważne, jaki kto ma samochód. Na Pradze istotne jest, czy ktoś jest uprzejmy, łatwo nawiązuje kontakty, jakim ktoś jest człowiekiem, to jest ważne. U nas funkcjonują małe sklepiki, gdzie wszyscy się znają. Gdzie chętnie się do pani Krysi do kiosku idzie, czy się chętnie pogada. Ta charakterystyka, tendencja bardzo wyciąga z domu też starszych ludzi – to że się wszyscy znają, to że mogą sobie iść do tych sklepików porozmawiać.
Mamy łatwość nawiązywania kontaktów z ludźmi, ale zarazem też stawiamy na dystans, jesteśmy obserwatorami tych innych ludzi, którzy przejeżdżają tu z różnych części Polski. Wydaje mi się, że tym ludziom, którzy tu przyjeżdżają też jest trochę ciężko wejść w to środowisko Pragi.
D: Zbliżają się święta Bożego Narodzenia i Nowy Rok. Jak obchodziliście Państwo tu kiedyś te święta, a jak to teraz wygląda? Pytam oczywiście o Pani subiektywne spojrzenie osoby, która obserwuje ten świat od wewnątrz.
R.W.: Aż mi się łza w oku zakręciła. Ja sobie przypominam takie bardzo duże targi choinek, zielonych choinek. Właśnie na osiedlu, przy ulicy Radzymińskiej. Ten zapach, ta atmosfera. Mi się święta kojarzą też z sensoryką, że pachnie, że można coś dotknąć, i ten zapach tego świerku, i te karpie pływające w tych wielkich baliach na bazarkach. Teraz się dużo mówi o ekologii, osobiście karpia bym nie zabiła. Te choinki, te karpie. Takie zwykłe tanie dekoracje jak jemioła, my tutaj na Pradze stawialiśmy na skromność. Teraz hipermarkety są przyozdobione naprawdę drogimi rzeczami. Praga to robotnicza dzielnica i tutaj nie było przepychu. Były zwykłe tanie choinki, jemioła, siano. Sprzedawano karpie, mak na bazarach, czy pomarańcze. Taka atmosfera panowała. Ludzie się zatrzymywali, rozmawiali ze sobą. Dzisiaj zanika. Przyjeżdżają z tymi niepachnącymi choinkami oprawionymi w ramki, jest to drogo, nastawione na komercję. Nie ma takiego zwykłego pana Gienia, który te choinki sprzedaje. To już jest taka komercja, moim zdaniem. Ja nie lubię komercji, lubię naturalną atmosferę, naturalny zapach tych świąt, gdzie ludzie się zatrzymują, rozmawiają ze sobą. Pamiętam cukiernie, które pachniały wypiekami makowców, serników świątecznych, dekoracje w sklepach, ludzie też na to zwracali uwagę, by nawet u szewca był jakiś element bożonarodzeniowy. Nie było to nic drogiego, skromne ozdoby z bibuły, z papieru, ale z duchem. Ja tak to sobie przypominam.
Z takich bardzo fajnych rzeczy to jest tradycja związana z karpiami, gdzie przekazywano sobie w prezencie łuskę, którą umieszcza się w portfelu, koniecznie czerwonym, żeby „pieniądze się trzymały”.
D: Dziękujemy za miłą rozmowę i życzymy sukcesów.
Z Panią Renatą Wilczyńską, dyrektor Szkoły Podstawowej z Oddziałami Integracyjnymi nr 354 im. Adama Asnyka w Warszawie na ul. Otwockiej 3 rozmawiali Delfina Gerbert i Łukasz Russa.