
1 września 1939 r. we wspomnieniach Ireny Kleczyńskiej-Mycke
„ZBIORNICA DOZOROWANIA KRAJU”
W ramach „Pogotowia Harcerek” w marcu 1939 skończyłam kurs łączności prowadzony w Domu Harcerza przy ul. Łazienkowskiej 7 przez hm. Józefinę Łapińską. Program kursu zawierał podstawowe wiadomości z zakresu obsługi telefonów i łącznic wojskowych, zakładanie linii telefonicznych i usuwanie drobnych usterek.
W ostatnich dniach sierpnia, tuż przed wybuchem wojny kapitan Lin przeprowadził i przyjął od nas wojskową przysięgę w której szczególny nacisk położono na bardzo głębokie przestrzeganie tajemnicy. Nawet w stosunku do najbliższych. Zaczęłyśmy pełnić dyżury. W nocy z 30 sierpnia na 1 września pełniłam służbę w budce na Augustów. Kapitan przyszedł z swojego pokoju i powiedział telefonistkom żeby czasem nie drzemały, bo dużo samolotów zwiadowczych jeszcze przed nocą przekraczało granicę północną. Pierwsza „Mława” przekazała o godz. 4.10, że Niemcy przekraczają na kierunek Zawady granice Polski. Jeszcze przed godziną siódmą eskadra niemieckich bombowców zjawiła się nad Warszawą. Z naszej „szklanej” ściany widać było samoloty, lecące chyba wzdłuż Wisły na południe. Po chwili usłyszałyśmy przytłumione wybuchy. Zbombardowano Okęcie.
Były to pierwsze samoloty niemieckie, których kierunek, czas i ilość został w całości, kolejno przekazany z Prus Wschodnich przez naszych obserwatorów aż do naszej zbornicy. Kapitan zawiadomił w odpowiednim czasie Brygadę Pościgową (wtedy jeszcze w Modlinie) i warszawską OPL. Zarządzono alarm lotniczy dla miasta.
Skończył się mój dyżur. Idę do domu. W Alejach Jerozolimskich ruch, ludzie idą do pracy, otwierają sklepy. Jeżdżą tramwaje i dorożki. Wszystko się dzieją jak zawsze o tej porze.
Nie cała Warszawa wie, że to już wojna. Po południu 2. IX. siedzę w swoim czekam na meldunki i naraz słyszę krzyki z jakiegoś dowództwa w Augustowie. Ktoś znajduje się na naszej linii. Głośno do kogoś woła: „gdzie jest rotmistrz „X” do cholery znaleźć szwadron 2. Natychmiast dać go tu”. Potem następuje cisza. W dalszym ciągu nasza linia jest włączona. Ten jakiś oficer w Augustowie nie wiedział, że wołał do zbiornicy w Warszawie a nie do swoich żołnierzy. Linię nie zamknięto. Włączył się jakiś głos po niemiecku, śmiech i słowa tu Niemcy. Nasz kapitan polecił skasować całą linię punktów obserwacyjnych na Augustów. Dostaję nowy sektor też w kabinie. Kierunek na północ, zwany u nas Mławski. Cała linia działa wyśmienicie. Żołnierze obserwatorzy, gdy muszą opuścić dotychczasowy posterunek, likwidują swój odcinek i zgłasza się nowy niestety już w innej strefie, bliżej Warszawy. Nasza Brygada Pościgowa też już była zmuszona opuścić Modlin. Jest już niemal pod samą Warszawą. Jest najpierw po wschodniej stronie. Ostatnim miejscem pobytu tych samolotów, które jeszcze pozostały jest prowizoryczne zapasowe lotnisko na skraju Puszczy Kampinoskiej na zachód od Babic. 7.IX. nie mam już swoich lotników wylecieli do Łucka.
Niemcy są już prawie w Warszawie ich czołgi wjeżdżają i na ulice miasta. Alarm lotniczy trwa stale nie trzeba go ogłaszać.
5.IX. ze względu na bezpieczeństwo przeniesiono zbiornicę do zapasowego schronu w piwnicy. Nie działała jeszcze wentylacja. Nie mieliśmy 6.IX. żadnych posterunków w terenie. Niemcy zajęli już cały nasz najbliższy rejon (w promieniu mniejszym niż 30 km).
7.IX. idę na ranny dyżur, na godzinę 7 rano. Do schronu w piwnicy szło się przez podwórze. Na podwórzu znajdował się nasz wachmistrz. Palił wszystkie nasze druki-meldunki, te wypełnione i te jeszcze czyste. Powiedział mi, że zbiornica została zlikwidowana. Ma mówić, że to koniec dyżurów. Wszyscy są zwolnieni do domów.
Brygada Pościgowa odleciała do Łucka jeszcze przed 7 rano. Kapitan poleciał z nimi. Kapitan polecił też, że ścisła tajemnica, z działalności zbiornicy, obowiązuje nadal.
OBYŚCIE MIELI ZAWSZE TYLKO TAKIE BOMBY
17 września 1939 r. był chyba najcięższym dniem dla oblężonej Warszawy. Gdy milkł ogień artyleryjski, zaczynało się bombardowanie miasta. I tak na przemian przez cały dzień.
W tym czasie mieszkaliśmy u stryjka na Krakowskim Przedmieściu, naprzeciw zabudowań kościoła Św. Anny.
W tym dniu Niemcy zrzucili dużą bombę na jezdnię przed figurą Matki Boskiej Passawskiej, powstał olbrzymi lej, z którego braliśmy ziemię do gaszenia pożaru kolejnych 3 domów (aż do ulicy Miodowej). Ratujemy nasz czwarty od Miodowej jeszcze cały. Mamy tylko siekiery i łopaty. Wody już dawno nie ma nawet do picia.
Pali się wieża Zamku Królewskiego. Ratują tam co tylko można, mimo silnego obstrzału. Ja też otrzymuję ostrzeżenie. Gdy przebiegałam przez Plac Zamkowy, kawałek szrapnela urwał mi cały obcas od buta. Noga cała.
Do 17 września ojciec uważał, że Krakowskie Przedmieście jest bezpieczniejszym miejscem niż nasze mieszkanie na Pradze. Mieszkaliśmy między dwoma dworcami: Wileńskim i Wschodnim. Dwa ważne strategiczne cele do zbombardowania. Tu na Krakowskim był tylko jeden – most Kierbedzia. Widać, że cała Warszawa to cel strategiczny. Podejmujemy decyzję – wracamy do siebie na Nieporęcką 8. Dopiero 27 września, gdy nastąpiło zawieszenie broni, wracamy do naszego domu. Wygląda, że wszystko jest w porządku. Wchodzimy na „swoje” piąte piętro i tu dopiero zauważyliśmy, że w kuchni w ścianie koło okna jest duża dziura. W blacie kafelkowej kuchni w największej fajerce tkwi bomba lotnicza. Przebiła ruszt i utkwiła gdzieś pod popielnikiem. Dwie trzecie bomby z pięknymi lotkami znajduje się nad trzonem kuchennym. Ojciec zgodnie z zarządzeniem, zgłasza niewypał do 15 komisariatu na ul. Wileńskiej. Policja zawiadamia wojsko. Ojciec otrzymuje odpowiedź: Wojsko wychodzi z Warszawy. Bomby nie zabiorą. To jest niemiecka bomba, niech sobie zabiorą sami. Na koniec nasze wojsko przestrzega: Musicie się tylko delikatnie z nią obchodzić, nie dotykać, nie stukać, cicho chodzić, nie zamykać drzwi do kuchni itp. Policja już to zgłosi jak już wkroczą Niemcy. Chodzimy więc po cichu, żeby tej naszej bomby nie zbudzić.
Okazuje się, że jest jeszcze gorzej. Nasza oficyna, w której mieszkamy, graniczy z oficyną domu, należącego do innej, równoległej do naszej ulicy. Tu po sąsiedzku trafiła bomba większa od naszej. Przebiła dach nad piątym piętrem, przebiła cztery podłogi, czterech pięter. Od podmuchu wyleciały frontowe ściany, wzdłuż jej przelotu i na pierwszym piętrze trafiła na żelazne łóżko z materacem, pierzyną i poduchami. Spokojnie wylądowała, zajmując całą długość lóżka. Miała chyba dwa metry.
Ludzie uważają to za cud. Dwie bomby i nie wybuchły. Jest koniec października. Jest zimno nie ma gdzie gotować. A tu całe dwie oficyny są zamieszkałe i powoli przyzwyczajają się do swoich bomb. Mija już listopad, kiedy przyjechali Niemcy po bomby. Popatrzyli i stwierdzili, że nie zabiorą, bo to nie broń artylerii a lotnicza. Oni nie są od bomb. Zawiadomią sami i przyjedzie po swoje Luftwaffe. Nie spieszyło się im. Przyjechali dużym samochodem w grudniu. Wysiedlili całe dwa domy wraz z oficynami. Staliśmy wszyscy na Ząbkowskiej i czekaliśmy co dalej będzie się działo. Nic specjalnego nie widzieliśmy. Podobno wykręcili zapalniki i łańcuchami ściągnęli bomby do samochodów. Po przyjściu do mieszkania zobaczyliśmy, że przy okazji musieli rozebrać pół kuchni, żeby można było wyciągnąć bombę. Był to koniec naszego dbania o bombę i czujnej opieki nad jej spokojem.
Do naszej kuchni weszliśmy z przytupem. Wprawdzie czekał nas zimowy remont. Ale życzyliśmy sobie, żeby zawsze Niemcy mieli tylko takie bomby.”
Zebrała i opracowała Małgorzata Dominko