Łukasz Russa: Jak Pan wspomina dzień wyboru papieża Polaka na stolicę Piotrową?
Marek Jurek: Pamiętam to, jak dziś. Byłem na pierwszym roku studiów. Byliśmy z najbliższymi przyjaciółmi (z którymi potem zakładaliśmy Ruch Młodej Polski w Poznaniu) u koleżanek w akademiku. Ktoś powiedział, że Polak został papieżem. Zapytałem, czy kardynał Wyszyński, okazało się, że nie (więc pomyślałem, że to jednak pomyłka), ale za chwilę ktoś potwierdził, że naprawdę, że to kardynał Wojtyła, arcybiskup Krakowa. Rzuciliśmy się sobie w ramiona i pamiętam pierwszą myśl (która nie była ściśle religijna), powiedziałem do kolegów: teraz komunizm musi upaść. I pojechaliśmy do kościoła Dominikanów, gdzie zbierało się coraz więcej ludzi. A na drugi dzień (mieszkaliśmy na stancjach) dowiedzieliśmy się, że akademik dosłownie „pływał”. Studenci świętowali po swojemu, ale szczerze. To też pamiątka tej eksplozji radości.
ŁR: Jaki wpływ wywarło nauczanie Jana Pawła II na życie Pana, działalność, również tę polityczną?
MJ: Zupełnie zasadniczy. Już pierwsza pielgrzymka utwierdziła mnie i moich przyjaciół w naszych narodowo-katolickich przekonaniach. Muszę tu Panu wyjaśnić, że wtedy na życie katolickie miał ogromny wpływ dość radykalny personalizm, podkreślano „wolność jednostki”, „prawa”, „samorealizację”, służba i obowiązek były zasadniczym motywem dla wielu ludzi angażujących się w opozycję, ale lewicowe środowiska w opozycji łatwo atakowały te zasady jako „niebezpieczne”, bo „nie-wolnościowe”. I to się udzielało również części inteligencji katolickiej. Tymczasem już w czasie pierwszej pielgrzymki Ojciec Święty mówił o narodzie, że choć „nie jest to wspólnota jedyna. Jest to jednakże wspólnota szczególna, najbliżej chyba związana z rodziną, najważniejsza dla dziejów duchowych człowieka”. I o niepodległości, że „nie może być Europy sprawiedliwej bez Polski niepodległej na jej mapie”. A potem w Krakowie: „abyście całe to duchowe dziedzictwo, któremu na imię Polska, raz jeszcze przyjęli z wiarą, nadzieją i miłością, taką, jaką zaszczepia w nas Chrystus na chrzcie świętym, abyście nigdy nie zwątpili i nie znużyli się, i nie zniechęcili, abyście nie podcinali sami tych korzeni, z których wyrastamy”. To był – dla 19-, 20-latków, którymi byliśmy, jasny drogowskaz i potężny ładunek sił. I każda kolejna pielgrzymka to oddziaływanie pomnażała. Wspomnę tylko jedną dewizę, z pielgrzymki ostatniej przed odzyskaniem niepodległości: „każdy ma swoje Westerplatte”. To było przykazanie nonkonformizmu, bardzo rymujące się z Herbertem i Sołżenicynem, ale mocniejsze, by nie wyrażające jedynie pesymistycznego heroizmu, ale realną Nadzieję.
ŁR: Jakie wrażenie wywarł na panu Jan Paweł II?
MJ: Pierwsze? Bo przed 1979 roku nigdy nie widziałem kardynała Wojtyły? Człowieka młodego, silnego, tchnącego nadzieją właśnie.
ŁR: Ile razy się Pan spotykał z papieżem?
MJ: Kilka razy, najpierw w 1991 roku, gdy Ojciec Święty spotkał się (na Skwerze Kardynała Wyszyńskiego, jeśli dobrze pamiętam) z posłami walczącymi o życie nienarodzonych. Potem w 1998, w Rzymie, w czasie pielgrzymki katolików tradycji łacińskiej. I dwa razy w 2003 i 2004 roku, kiedy najpierw byłem w Rzymie przygotowując (wspólnie z Kazimierzem Ujazdowskim) pielgrzymkę Prawa i Sprawiedliwości, a potem już w czasie samej pielgrzymki.
ŁR: Czy utkwiło Panu w pamięci jakieś wydarzenie ze spotkań z Janem Pawłem II?
MJ: Może najbardziej trzy rzeczy. Kiedy Papież, na tym spotkaniu z obrońcami życia, powiedział do mnie „Taki młody poseł!”. Potem, w 1998 roku, kiedy pobłogosławił moją córkę, z którą byliśmy na audiencji, i wreszcie na ostatnim spotkaniu radość Ojca Świętego, gdy mu wręczaliśmy Uchwałę Sejmu ustanawiającą Narodowy Dzień Życia.
ŁR: Czy uczestniczył Pan w pogrzebie Jana Pawła II? Jak Pan wspomina ten dzień?
MJ: Byłem na Mszy na Placu Świętego Piotra, widziałem dokładnie jak wiatr zamknął Ewangeliarz (to było niesamowite, bo nigdy nie widziałem, żeby wiatr zamknął ciężką, grubo oprawioną i otwartą książkę). Siedziałem obok Antoniego Macierewicza i pamiętam, jak rozmawialiśmy o tym, jak szybko choroba zabrała Ojca Świętego. Oczywiście Bóg go zabrał do siebie, ale takie były nasze wrażenia.
ŁR: Patrząc z perspektywy czasu, czy nauczanie Papieża Polaka jest nadal żywe wśród Polaków, czy niestety ulega zapomnieniu?
MJ: Pamięć żyje, widoczne są jej materialne znaki, obrazy w kościołach, pomniki. Ale trzeba bardzo pracować, by nauczanie Papieża zaczęło na nowo oddziaływać z dawną siłą. Święty Jan Paweł II był papieżem cywilizacji życia. Bez niego Polska nie odwróciłaby – jak powiedział Grzegorz Górny – trendu europejskiego prawodawstwa. Papież wpoił nam imperatyw solidarności wobec najsłabszych. Teraz przywódcy polityczni (a inni też to przyjęli) „wytłumaczyli” dużej części opinii katolickiej, że to jedynie okolicznościowe i ogólne zalecenie, że ten imperatyw nie obowiązuje. Jan Paweł II był też prorokiem, który wskazywał, że nowoczesna demokracja nabiera cech totalitarnych. Od jego śmierci ten proces poszedł jeszcze dalej. Tym bardziej do jego nauczania trzeba wracać i nie chodzi tylko o to, by je opowiadać, ale by je podejmować czynem. Właściwie cała działalność Prawicy Rzeczypospolitej (mogę to powiedzieć dziś, gdy już nie pełnię w niej oficjalnych funkcji) była takim wotum dla Papieża. Ale czas, byśmy robili to – i to ze zdwojoną siłą – wszyscy.
ŁR: Dziękuję za rozmowę.
Z Markiem Jurkiem, historykiem i polskim politykiem rozmawiał Łukasz Russa