17 maja 1990 roku Światowa Organizacja Zdrowia (WHO) wykreśliła homoseksualizm z listy chorób i zaburzeń. Od tego momentu wszelkie próby terapii w stosunku do osób homoseksualnych są traktowane jako wyraz nietolerancji, dyskryminacji, myślozbrodni.
Biorę do ręki podręcznik pewnej autorki zatytułowany „Edukacja bez tabu”, wydany w 2009 roku przez Instytut Spraw Publicznych. Jest dostępny powszechnie w wersji elektronicznej. Jest to podręcznik do prowadzenia zajęć z zakresu wychowania seksualnego. Część materiału jest w formie pytań i odpowiedzi. Wygląda to na przykład tak:
„Pytanie 5. Czy homoseksualność jest chorobą psychiczną?
NIE. Psycholodzy i psycholożki, środowisko lekarskie oraz inne środowiska specjalistek i specjalistów w dziedzinie seksualności uznają, że homoseksualność nie jest chorobą, zaburzeniem psychicznym czy problemem emocjonalnym. […] Homoseksualność uznawana była kiedyś za chorobę psychiczną, ponieważ bazowano na stronniczych informacjach i uprzedzeniach. W przeszłości badania osób LGB (lesbijek, gejów i osób biseksualnych) prowadzone były na osobach znajdujących się w szpitalach psychiatrycznych czy więzieniach, co poważnie zaburzało uzyskiwane wyniki. Kiedy zaczęto prowadzić rzetelne badania naukowe dobierając do nich osoby, które żyły na wolności, szybko okazało się, że koncepcja homoseksualności jako choroby jest nieprawdziwa. W 1973 roku Amerykańskie Towarzystwo Psychiatryczne oficjalnie wykreśliło homoseksualność z klasyfikacji chorób”.
Ks. prof. Józef Tischner w swojej „Historii filozofii po góralsku” napisał: „Są trzy prawdy: świento prawda, tys prawda i gówno prawda”. O jakim rodzaju prawdy edukacyjnej mówi wspomniany podręcznik i zdecydowana większość narracji środowisk pro-homoseksualnych?
Do lat 60-tych XX w. męski homoseksualizm wykazywał pasywność i zniewieścienie, o miłości lesbijskiej nie było słychać. I oto w połowie XX wieku pojawiła się „uciskana społecznie mniejszość”. Ujawnił ją pierwszy Raport Kinseya z 1948 roku. Kinsey twierdził w nim, że 10% amerykańskich mężczyzn było w pełni homoseksualna przez okres co najmniej 3 lat, a 37% mężczyzn – przynajmniej raz w życiu miało kontakt homoseksualny zakończony orgazmem. Niejaki Harry Hay, gdy tylko zapoznał się z „badaniami” Kinsey’a porzucił swoją żonę i dzieci i „zapoczątkował rewolucję w prawach gejów w latach 60-tych ubiegłego wieku”. Później niejako „sfalsyfikował” swoje zaangażowanie, gdy odkrył jego podstawy. Mit wyników Kinseya, które radykalnie burzą przecież obraz normy i patologii, tworząc wrażenie dwóch norm: normy i normy obojnaczej, trwa wśród niektórych „badaczy’’ do dziś.
Artykuł „Zbrodnie nienawiści” z 2003 roku w piśmie „Niebieska linia” podaje, z zastrzeżeniem, że są to jedynie szacunkowe dane,: „Na Zachodzie i w Stanach Zjednoczonych przyjmuje się, że liczba homoseksualistów waha się od 5% do 10% populacji męskiej, natomiast odsetek zachowań homoseksualnych kobiet jest dwa razy mniejszy. W Polsce organizacje zrzeszające osoby homoseksualne i biseksualne (m.in. Lambda, Kampania Przeciwko Homofobii) oceniają, że mamy do czynienia z co najmniej 2 mln osób o tej orientacji seksualnej. Zdaniem Krzysztofa Boczkowskiego 10% mężczyzn w Polsce było, co najmniej przez trzy lata swojego życia, aktywnymi homoseksualistami (Boczkowski 1992, s. 25)”. Te rewelacje statystyczne z 1948 roku zostały natychmiast podjęte przez „specjalistów” (psycholog E. Hooker, Rorschach czy były duchowny Laud Humphreys), którzy udzielili „wsparcia” grupowej tożsamości homoseksualistów. Stanowiło to podstawy do walki rozpoczętej w 1968 roku o prawa cywilne, napędzanej mową o „prześladowaniach za homoseksualizm” porównywanych do prześladowań za rasę (z tym szczegółem, że w przypadku rasy nie ma wyboru).
Bezsprzecznie to Alfred Kinsey stał się ojcem rewolucji seksualnej i domniemywam, że to jego ma na myśli autorka przywołanego podręcznika, pisząc o „rzetelnych badaniach naukowych” i „dobieraniu do nich osoby, które żyły na wolności”. I znów nie mogę oprzeć się wspomnieniu mędrca Tischnera. „Badania” Kinseya miały udowodnić, że życie seksualne Amerykanów wygląda inaczej niż to się zakładało i że zdrada oraz perwersje są w Stanach Zjednoczonych na porządku dziennym. Problemem jest to, że „badania” Kinseya były nie tylko wątpliwe naukowo, ale również etycznie.
Dlaczego używam słowa „mit” i niewątpliwie dość sceptycznie oceniam wyniki „badań” amerykańskiego seksuologa? Warto zapytać – skąd Kinsey brał swoje dane? Otóż zostały one zebrane od regularnych więźniów, których „badacz” dodawał do grupy przeciętnych mężczyzn. Wiemy dzisiaj, za sprawą badań dr Reisman, że znalazł od 1300 do 1400 przestępców seksualnych, których zakwalifikował jako „normalnych, przeciętnych mężczyzn”. Do owej grupy badanych dołączył przestępców odsiadujących wyroki za inne przestępstwa, a także 199 psychopatów seksualnych! Współautor Raportu Kinsey’a, Paul Gebhard wyznał we wspomnieniach po latach: „Niektórzy badani mieli kiepskie wykształcenie. Kiedy mam na myśli kiepskie wykształcenie chodzi mi o to np. że 55% z nich było więźniami”.
Kinsey uchodził w swoim czasie za eksperta i autorytet. Podczas gościnnych wykładów promował zmiany przepisów dotyczących przestępstw seksualnych oraz edukacji dzieci. Twierdził na przykład, że dzieci w 100% są „orgazmiczne” (przeżywają orgazm) od urodzenia. Dlatego uprawiając seks, czy też doznając przeżyć seksualnych z dorosłymi, w kazirodztwie, mogą jedynie zyskać impulsy rozwojowe. Do zdobycia „danych” na temat seksualności dzieci trenował pedofilów, którzy ze stoperami w rękach zbierali „dane” podczas krzywdzenia nieletnich. Szacuje się, że ofiarami pedofilów Kinsey’a mogło paść nawet ok. 2 tys. dzieci. Ale Kinsey czynił to wszystko w poczuciu misji, gdyż twierdził: „Dzieci potrzebują wczesnego i dokładnego szkolnego wychowania seksualnego, ponieważ są seksualne od urodzenia. (…) Potrzebują masturbacji oraz nauki na temat aktów heteroseksualnych oraz homoseksualnych”. Stąd też postulował by prawnie zmniejszyć dopuszczalny wiek kontaktów seksualnych.
Doktor Reisman stwierdza wyraźnie, że „Prawo karne zostało zmienione na podstawie jego [Kinseya] spreparowanych danych. […] Posiadam jego zeznanie z Kalifornii z 1949 roku, […] . Pojechał on do Kalifornii, żeby zeznawać w 1949 roku twierdząc, że powinno się wszystkich wypuścić, bo pedofile i pederaści nie powtarzają swoich przestępstw, że zwolnienie warunkowe (…) zmniejszy ilość zbrodni na tle seksualnym. Komitet mu uwierzył. Zmniejszyli wymiar kar za przestępstwa na tle seksualnym, zwalniali więźniów warunkowo i nie poprzestali na tym”. Także Joseph Schimmel w książce „Porn & the Rape of America” jednoznacznie stwierdza: „Przepisy prawne względem pedofilów, przyjęte po 1955 roku, były oparte na badaniach Kinsey’a”.
Wielu badaczy dokonań Kinseya jest zgodnych co do tego, że jego prawdziwe motywy działań nie były związane z nawet opacznie pojętą „nauką”, ale z programem zmiany wartości w Ameryce. To właśnie te „badania” sprawiły że przypuszczono atak w latach 1970-73 na Amerykańskie Towarzystwo Psychiatryczne (APA), a ostatecznie na Światową Organizację Zdrowia. Konsekwencją tych działań stało się wspomniane orzeczenie WHO z 1990 roku, które zdewastowało pojęcie homoseksualizmu, a nadto uzdolniło organizacje homoseksualne do wyrażania roszczeń o charakterze prawnym i politycznym.
A wszystko to na podstawie „rzetelnych badań naukowych, dobierając do nich osoby, które żyły na wolności”. „Są trzy prawdy: świento prawda, tys prawda i gówno prawda”.
ks. prof. dr hab. Paweł Bortkiewicz