Będąc członkiem konspiracyjnej organizacji Szarych Szeregów, przed godziną „W” zostałem skierowany do udziału w Powstaniu Warszawskim na Bródnie. Tam naszą bazą wypadową na niemieckie placówki w dniach 1-3 sierpnia 1944 r. była szkoła na ulicy Białołęckiej przy ul. Bartniczej, którą przed godziną „W” zdobyli polscy Powstańcy.
W pomieszczeniach budynku zgromadziło się około tysiąca Powstańców (kobiet i mężczyzn) z różnych rejonów Warszawy. Dowódcą placówki był porucznik „Rafał” – Zygmunt Skowron.
W dniu 3.08.1944 r. po godzinie dziewiątej rano, podjęto decyzję o rozwiązaniu naszego działania, nakazując wszystkim powrót do domów i konspiracji. Mój dom znajdował się na Grochowie.
Opuszczając moje zgrupowanie postanowiłem wracać przez cmentarz, a nie pod wiaduktem kolejowym do ulicy 11-go listopada, ponieważ tam stacjonowały niemieckie jednostki wojskowe.
Na teren cmentarza przedostałem się w godzinach południowych przez wyrwę w murze od strony ulicy Rembelińskiej. Tego dnia od rana siąpił drobny deszcz, po niebie przesuwały się ciemne chmury. Początkowo przez boczne alejki cmentarza szedłem sam w kierunku głównej alei. Wokół mnie też nikogo nie widziałem. Dopiero gdy znalazłem się w jej pobliżu, zauważyłem pojedyncze osoby, które szły od strony ulicy Odrowąża w kierunku bramy przy ulicy św. Wincentego. Osoby te przechodziły poboczem drogi z zachowaniem wielkiej ostrożności. Ja dołączam się do tego pochodu. W chwili gdy znalazłem się w pobliżu kwatery oznaczonej numerem 30, usłyszałem od strony drewnianego kościoła głośne nawoływanie – po niemiecku do zatrzymania się tych ludzi, którzy z chwilą ujrzenia przed kościołem żołnierzy niemieckich zaczęli uciekać w przeciwną stronę. Wtedy rozległy się strzały oraz pogoń za uciekającymi. Do pościgu i obławy Niemcy użyli samochodu opancerzonego, który ostrzeliwał ludzi z karabinu maszynowego i poruszał się wzdłuż alei, a większa liczba ich żołnierzy rozpoczęła przeczesywanie bocznych alejek zapuszczając się w głąb cmentarza. Znalezionych po drodze ukrytych ludzi zabijano na miejscu. Ja wówczas uciekłem w boczną alejkę, starając się ukryć jak najdalej od głównej drogi. Za mną biegło jeszcze dwóch mężczyzn w kolejarskich ubraniach. Skryliśmy się w przygrobowych gęstych krzakach, ponieważ przed nami słychać było również strzały i okrzyki niemieckich patroli, które wbiegły na cmentarz. My leżeliśmy we wgłębieniu pomiędzy grobami, a nad nami ze świstem przelatywały karabinowe pociski.
Strzelanina na cmentarzu trwała dość długo, niekiedy wybuchały granaty. Najprawdopodobniej ci z Powstańców, którzy dysponowali bronią walczyli z Niemcami o swoje życie. Deszcz nie ustawał, a w naszym dołku, wody przybywało. Byliśmy cali mokrzy i zziębnięci. Pomimo to, do zmroku nikt z nas nie chciał opuszczać kryjówki. Jednym z pierwszych, który zdecydował się uciekać byłem ja. Pożegnałem ich i ruszyłem z powrotem poza cmentarz w rejon skąd przyszedłem. Skradając się po drodze dotarłem szczęśliwie w rejon w obręb domów mieszkalnych. W tym czasie na dworze zrobiło się ciemno i bardzo groźnie, bo na linii frontu rosyjskiego w rejonie Radzymina rozgorzała walka. Słychać było ciężką kanonadę wybuchów artyleryjskich, co więcej na terenie pobliskiego gospodarstwa rolnego „Agril” stacjonująca niemiecka jednostka przeciwlotnicza z szybkostrzelnych dział rozpoczęła ostrzeliwanie nadlatujących nad Pragę sowieckich samolotów. Wówczas nie wiedziałem, co mam ze sobą zrobić i gdzie iść, ponieważ w dzielnicy Bródno nie miałem nikogo z rodziny, a szukanie jednego z poznanych w zgrupowaniu kolegów z Bródna o tej porze było niebezpieczne. Wszedłem więc do jednej z najbliższych kamienic. Wewnątrz budynku zobaczyłem, że jego mieszkańcy w obawie przed bombardowaniem lotniczym przebywają w schronie – piwnicy. Jedna z mieszkanek tego domu, kiedy zobaczyła mnie trzęsącego się z zimna i przemoczonym ubraniu, pozwoliła mi zając miejsce na ławce w piwnicy. Z domu przyniosła kubek gorącej kawy oraz aspirynę na przeziębienie. Rozgrzany na ławce przespałem całą noc. Rano podziękowałem swej opiekunce za pomoc i opiekę, jakiej mi udzieliła. Następnie udałem się na poszukiwanie kolegi. Odnalazłem go na ulicy Nadwiślańskiej nr 21. Nazywał się: Edward Poboży, pseudonim: „Sokół”, miał 17 lat, mieszkał z matką w bardzo małym mieszkaniu, mimo to przygarnęli mnie do siebie. Z ich gościny korzystałem do 17.08.1944 r.
W tym czasie od miejscowej ludności dowiedziałem się, że podczas pacyfikacji jakiej dokonali Niemcy na cmentarzu Bródnowskim w dniu 3.08.1944 r. zginęło wielu spośród Powstańców powracających tamtędy do swych domów na Pradze.