Konwencja stambulska nie chroni kobiet, a jedynie ich imitacje – osoby udające kobiety. Ten fakt, oczywisty jak 2+2=4, jest jednak widoczny tylko w angielskim tekście konwencji. Ukryło go umyślnie przekłamane tłumaczenie, przygotowane na polityczne zamówienie ówczesnego rządu PO: gender (swoistą imitację płci) przełożono w nim na płeć (zespół cech biologicznych), zgodnie z wytycznymi ideologii, która rzekomo nie istnieje.
Oznacza to że:
1) Oszukany Sejm ratyfikował przekłamany polski tekst konwencji i opublikował go wraz z prawdziwym tekstem angielskim w dzienniku ustaw.
2) W ten sposób oba sprzeczne ze sobą teksty stanowią część krajowego porządku prawnego (art. 91.1 Konstytucji).
Każdy z tych dwóch punktów stanowi wystarczający formalny powód, by anulować ratyfikację konwencji nie wnikając w inne (skądinąd skandaliczne) zapisy konwencji. Jest jeszcze powód trzeci: konwencja z założenia nie chroni kobiet! Brak nagłośnienia tych podstawowych faktów osłabia argumentację krytyków konwencji i może powiększyć negatywne polityczne konsekwencje jej wypowiedzenia.
Przypomnijmy, że konwencja stambulska, rzekomo zwalczająca przemoc wobec kobiet, została ratyfikowana przez Sejm 6.02.2015 większością głosów PO, SLD, Twojego Ruchu i części PSL, przy sprzeciwie wszystkich posłów PiS (wyniki głosowania TUTAJ). 13.04.2015 podpisał ją Prezydent Bronisław Komorowski.
Przejdźmy do rzeczy. Przemoc wobec kobiet zdefiniowana jest w artykule 3a. konwencji jako wszelkie akty przemocy ze względu na gender (= płeć społeczno kulturową), jednak w dzienniku ustaw przeczytamy, że są to wszelkie akty przemocy ze względu na płeć. Porównajmy zatem polskie tłumaczenie z angielskim oryginałem.
Oto fotokopie artykułu 3a. w dzienniku ustaw (TUTAJ), w którym podano najpierw polski, a potem angielski tekst konwencji (podkreślenia GS). Dalsze fotokopie pochodzą z tego samego źródła.
Nie trzeba znać angielskiego by dostrzec, że w oryginale chodzi o akty przemocy ze względu na gender, a nie ze względu na płeć (płeć biologiczna to po angielsku sex). Czy to robi różnicę? Art. 3c. konwencji mówi wyraźnie czym jest ów gender, czyli tzw. płeć społeczno-kulturowa Pokazujemy go wraz z nagłówkiem całego artykułu, również w wersji polskiej i angielskiej.
Zauważmy, że tym razem gender zostało przetłumaczone prawidłowo – jako płeć społeczno-kulturowa a nie jako płeć (w domyśle: biologiczna). W definicji trudno byłoby coś „przekręcić”, bo trzeba byłoby wmawiać, że płeć to „umowne role, zachowania i atrybuty itp.”.
Dla jasności płeć: (prawdziwa, czyli biologiczna) to zespół cech biologicznych dzielących osobniki danego gatunku na męskie i żeńskie odgrywające uzupełniające role w procesie rozrodu. Płeć jest nierozerwalnie związana z rozmnażaniem płciowym (jest to kompilacja definicji płci z dwóch encyklopedii PWN: 6- i 31-tomowej).
Gender (płeć społeczno-kulturowa) może być więc kulturowym opakowaniem płci jeśli „wewnątrz” jest płeć zgodna z tym „opakowaniem” (np. kobiecy ubiór okrywa kobietę). Może być też tylko imitacją płci, jeśli „wewnątrz” jest płeć niezgodna z „opakowaniem” (np. kobiecy ubiór okrywa mężczyznę), jak w przypadku drag queens, mężczyzn, którzy teatralnie i przesadnie, strojem i makijażem odgrywają kobiety np. w gejowskich klubach. W tym wypadku gender jest imitacją płci, tak jak drag queen jest imitacją kobiety.
A zatem gender ma się tak do płci jak drag queen do prawdziwej kobiety, albo jak pudło z napisem „telewizor” do samego telewizora. Utożsamianie telewizora z tym pudłem, albo drag queen z kobietą to absurd. Właśnie ten absurd konwencja stambulska wprowadza do polskiego prawa.
Czy rzeczywiście chodzi o przemoc wobec kobiet?
Wstawmy (jak w matematycznym równaniu) definicję gender do definicji przemocy ze względu na gender. Pokazuje to, że dla celów konwencji przemocą wobec kobiet są:
…wszelkie akty przemocy ze względu na… społecznie skonstruowane role, zachowania, działania i atrybuty, które dane społeczeństwo uznaje za odpowiednie dla kobiet i mężczyzn.
Według tej definicji przemocą wobec kobiet nie są akty przemocy ze względu na biologiczne cechy kobiet!!! Są nią jedynie akty przemocy ze względu na umowne role, zachowania i atrybuty, składające się na gender.
Ktoś może mieć wątpliwość, że przecież biologiczne kobiety są „ubrane” w ów gender (płeć społeczno-kulturową), czyli strój, uczesanie, makijaż itp. zewnętrzne kobiece atrybuty, które kuszą potencjalnego sprawcę, więc jego przemoc jest jednak motywowana genderem (owymi atrybutami), a nie płcią. To jednak tylko pozory, na które dał się nabrać również napastnik.
Oszustwo genderem ma bowiem krótkie nogi. Przecież ów skuszony zewnętrznymi kobiecymi atrybutami potencjalny gwałciciel zobaczy pod tym kulturowym „opakowaniem” męskie organy płciowe. Jeśli jest typowym (w języku konwencji: stereotypowym) heteroseksualistą, odwróci się z odrazą i nie dojdzie do żadnego gwałtu.
Ten przykład pokazuje jednoznacznie, że gwałt mężczyzny na kobiecie to przemoc motywowana płcią (prawdziwą, czyli biologiczną). Taka przemoc, według konwencji rzekomo chroniącej kobiety, nie jest przemocą wobec kobiet! Po prostu nie mieści się w definicji takiej przemocy!
Przemocą wobec kobiet są natomiast akty przemocy skierowane przeciw transseksualistom (np. drag queens), ponieważ mają miejsce ze względu na „społecznie skonstruowane” kobiece atrybuty (perukę, sukienkę i szminkę) oraz odgrywane kobiece role.
W ten sposób z ochrony przed gwałtem, odrażającą zbrodnią na kobiecie, konwencja robi absurdalną karykaturę.
Piętno marksizmu
Nie powinniśmy się temu dziwić. Te absurdy to świadomy zamysł marksistowskiej ideologii genderyzmu: Judith Butler w „biblii genderyzmu”, Gender Trouble (Uwikłani w płeć) szukała sposobu w jaki sposób wprowadzić zamieszanie w kategoriach kulturowej płci. Właśnie przekonaliśmy się jak Konwencja takie zamieszanie wprowadza manipulując pojęciem gender, bo właśnie tak się to odbywa. Promotorzy gender raz twierdzą, że to coś innego niż płeć, kiedy indziej zaś zastępują nim płeć, jakby była tym samym. Pokazaliśmy i jeszcze pokażemy palcem, gdzie i jak to robią.
Tak zawsze jest z marksizmem. Rzekomo bronił interesów robotników. Faktycznie ta obrona była dla ideologicznej kasty marksistów pretekstem do zdobycia nieograniczonej totalitarnej władzy. Ta marksistowska władza w razie potrzeby (albo i bez) mordowała i pakowała do gułagu (obozów laogai lub innych) „chronionych” przez siebie robotników tak jak wszystkich innych swoich poddanych. Tam, gdzie zamiast marksistowskiej rewolucji godzono interesy obu stron, potępiani przez marksizm kapitaliści lepiej dbali o robotników niż ich zbrodniczy marksistowscy „adwokaci”.
Nigdy nie dość przypominania, że marksizm był i pozostał najbardziej zbrodniczą ideologią w dziejach ludzkości i że był też ideologią najbardziej zakłamaną. Dzięki temu zakłamaniu otumaniał rzesze ludzkich umysłów (także tych uważanych za najbardziej wyrafinowane) do tego stopnia, że mordowane przez marksizm ofiary nadal w niego wierzyły. To się nie zmieniło, choć trzeba uważnie patrzeć, by to dostrzec. Hitleryzm to skompromitowany margines, a marksizm kwitnie dzięki swojemu zakłamaniu i przebiegłości. Dlatego wszechobecni marksiści (bardzo często występujący pod szyldem „liberałów”) są znacznie bardziej niebezpieczni niż stanowiący absolutny margines hitlerowcy.
Kiedy marksiści zabierają się za „obronę” kogokolwiek lub czegokolwiek, wszyscy pozostali muszą się mieć na baczności, bo to oznacza, że na pewno nie chodzi im o tę obronę, tylko o inne, z pewnością niebezpieczne cele. Takie skrajnie niebezpieczne plany neomarksiści opracowali już dziesiątki lat temu i obecnie konsekwentnie je realizują, co odbywa się na naszych oczach. Konwencja stambulska jest tego dobitnym i aktualnym przykładem.
Co to jest kobieta?
Ktoś jednak może stwierdzić, że w art. 3a. mimo wszystko jest mowa o kobietach, bo owa wątpliwie (a może raczej nonsensownie) zdefiniowana przemoc wobec kobiet prowadzi jednak do szkody lub cierpienia kobiet (ang: harm or suffering to women).
Jeszcze bardziej zdecydowanie o kobietach mówi osobna definicja przemocy wobec kobiet ze względu na gender (znowu przekłamane tłumaczenie jako: przemocy wobec kobiet ze względu na płeć; oryginał: gender-based violence against women ). Popatrzmy na punkt d. z artykułu 3.
Choć definicja ta ma dokładnie te same wady co definicja z art. 3a. (rzekoma przemoc wobec kobiet jest motywowana umownym genderem, a nie prawdziwą płcią), to jednak mówi wprost, że jest to przemoc skierowana przeciwko kobiecie, ponieważ jest kobietą lub … dotyka kobiety… O kobietach wydaje się więc mówić aż nadto wyraźnie. To jednak znowu tylko pozory, ponieważ artykuł 6. konwencji mówi, że w toku jej wdrażania strony zobowiązują się uwzględniać perspektywę gender, co również zostało ukryte przez przekłamane polskie tłumaczenie mówiące o perspektywie płci. Popatrzmy:
Uwzględnienie perspektywy gender oznacza definiowanie kobiety poprzez społecznie skonstruowane role… i atrybuty, a nie poprzez płeć, czyli zespół cech biologicznych. A zatem według konwencji kobietą jest osoba zachowująca się i posiadająca społecznie skonstruowane atrybuty uznawane za kobiece, a nie osoba posiadająca właściwe kobietom cechy biologiczne. Widać więc, że mimo używania określenia kobieta, konwencja wcale nie mówi o kobietach w powszechnie przyjętym, biologicznym rozumieniu.
Ukrywana rewolucja antropologiczna
Uwzględnienie perspektywy gender oznacza więc fundamentalną, rewolucyjną zmianę perspektywy antropologicznej określającej podstawową cechę człowieka – płeć. Dotychczasowe definiowanie płci na podstawie zespołu cech biologicznych zostaje zastąpione przez definiowanie oparte na społecznie skonstruowanych rolach…i atrybutach.
Ukrycie tej radykalnej zmiany perspektywy nie jest więc zwykłym błędem w tłumaczeniu, ale przekłamaniem fundamentalnej wagi, zmieniającym sens zasadniczych pojęć i treści całego dokumentu, który wpływa na polskie prawodawstwo wnosząc do niego ową perspektywę gender i zobowiązując do jej uwzględniania.
Tę zmianę perspektywy widać w samej konwencji, a ściśle w jej angielskim oryginale. O płci mówi ona tylko raz, przy „rytualnym” w polityce „równości” wyliczaniu niedopuszczalnych przesłanek dyskryminacji, wśród których są płeć i gender (sex, gender). Popatrzmy:
Jest to JEDYNE miejsce, w którym w oryginalnym, angielskim tekście konwencji jest mowa o płci (ang. sex). Poza tą jedną wzmianką konwencja mówi wyłącznie o gender, co również zostało ukryte w polskim tłumaczeniu, które o płci mówi wielokrotnie!
Tłumacz przekładał gender jako płeć wszędzie, z wyjątkiem dwóch omawianych już miejsc, gdzie przekłamanie prowadziłoby do oczywistego, natychmiast widocznego dla każdego absurdu. W definicji gender (art. 3c), tłumacząc tak „wmawiałoby”, że płeć to… społecznie skonstruowane role…, a nie zespół cech biologicznych. W art. 4.3 tłumaczenie gender jako płeć sprawiłoby, że w wykazie przesłanek dyskryminacji z angielskiego …sex, gender… wyszłoby polskie … płeć, płeć…
Te dwa miejsca gdzie przetłumaczył prawidłowo pokazują, że tłumacząc błędnie doskonale wiedział co to gender i czym się różni od płci.
Symptomatyczne, że kilka pozycji dalej w tym samym wykazie przesłanek dyskryminacji (art. 4.3), przełożył gender identity jako tożsamość płciową, a nie genderową lub tożsamość płci społeczno-kulturowej (podkreślenie linią kropkowaną)! W tym samym zdaniu tłumacz najpierw „wiedział” co to gender, a po chwili – już nie!
Wszystko to prowadzi do graniczącego z pewnością przypuszczenia, że przekłamań dokonano umyślnie, na polityczne zamówienie, żeby ukryć radykalnie rewolucyjny sens konwencji i zminimalizować opór przed jej ratyfikacją, którą rząd PO z jakichś względów był zdeterminowany „przepchnąć” (przypomnijmy bardzo silne wewnątrzpartyjne naciski na posłów PO, którzy nie chcieli głosować za konwencją). Dlatego prawidłowo tłumaczono wyłącznie tam, gdzie absolutnie nie „nie dało się oszukać”, bo na pierwszy rzut oka widać byłoby, że coś jest nie tak.
W oficjalnym polskim tłumaczeniu konwencji stambulskiej jest 21 miejsc, gdzie gender, czyli płeć społeczno-kulturową przetłumaczono jako płeć, czyli zespół cech biologicznych. Godna podziwu systematyczność potwierdzająca intencje tłumacza i tłumaczenia.
Sejm (a z nim Naród) został oszukany
Ratyfikując konwencję Sejm pracował więc nad przekłamanym tekstem, radykalnie zmieniającym i ukrywającym jego sens i niebezpieczne konsekwencje. Oznacza to, że Sejm procedował i ratyfikował oszustwo. To wystarczający powód by anulować ratyfikację, niczym oszukańczą transakcję z porzekadła o sprzedaniu jakiemuś naiwniakowi Pałacu Kultury (nb. im. marksisty Józefa Stalina).
Oszukańczy tekst polski znalazł się w dzienniku ustaw razem z oryginalnym tekstem angielskim (skądinąd skandalicznym). Dlatego drugim powodem do anulowania ratyfikacji jest to, że dwa sprzeczne ze sobą dokumenty (angielski i polski) stanowią część krajowego porządku prawnego, bo tak mówi art. 91.1. Konstytucji (patrz TUTAJ). Dla jasności – fotokopia:
Od pięciu lat trwa ten stan schizofrenii, czyli permanentnej kompromitacji takiego prawnego(?) „porządku”. Jawne, udokumentowane oszustwo i sprzeczność bezwzględnie wymagają usunięcia. Jest to oczywista podstawa i najprostsza droga do anulowania ratyfikacji lub innej formy unieważnienia (jak się zwał, tak się zwał) konwencji, bo ucina to inne wątki dyskusji o konwencji jako bezprzedmiotowe.
Właśnie ogłoszona zapowiedź premiera Morawieckiego o skierowaniu konwencji stambulskiej do Trybunału Konstytucyjnego otwiera taką możliwość. Miejmy nadzieję, że Trybunał stanie na wysokości zadania.
Inna sprawa, że wypowiedzeniu konwencji, rzekomo służącej szlachetnym celom, powinna towarzyszyć odpowiednio przygotowana kampania informacyjna. Od początku było wiadomo i już się to potwierdziło, że obrońcy konwencji nie cofną się przed absurdalnymi i skrajnie niegodziwymi twierdzeniami, że krytyka legislacyjnego rozwiązania, za to, że źle, albo wcale nie chroni kobiet, oznacza zgodę, a nawet zachętę do przemocy wobec nich.
Dobrze przygotowana kampania może nie tylko zbić te zarzuty. Przede wszystkim może sprawić, że wypowiedzenie konwencji będzie politycznym zyskiem, a nie stratą. Takiej kampanii najwyraźniej nie przygotowano, ale można to jeszcze zrobić.
P.S. 1.
To co wyżej napisano o najprostszej drodze do anulowania konwencji stambulskiej nie zmienia faktu, że jest ona niezwykle niebezpieczna z innych zasadniczych powodów, o których nie wolno zapominać. Oto niektóre z nich.
Jak pokazano wyżej, konwencja wprowadza pojęcie gender do polskiego prawa, w swojej treści zastępując nim i praktycznie rugując pojęcie płci, choć przecież nie jest to w niczym potrzebne do zwalczania przemocy ani wobec kobiet, ani jakiejkolwiek przemocy domowej.
Natomiast zmiana ta oznacza oparcie polskiego systemu prawnego na antropologii zakorzenionej w pseudonaukowej tzw. teorii queer, wyrażającej aspiracje i dążenia elgiebetyków (poręczne spolszczenie od LGBTQ). Wprawdzie konwencja definiuje pojęcie gender tak jak studia gender (jako „opakowanie” płci), jednak faktycznie traktuje ów gender tak jak teoria queer – zastępuje nim prawdziwą płeć, która przestaje się w ogóle liczyć. Gender, niby-płeć przestaje być tylko „opakowaniem”. Można go dowolnie deklarować, manifestować i zmieniać. Przede wszystkim jednak to właśnie on ma być prawnie traktowany jako „prawdziwa” płeć. Ma to bardzo wiele poważnych konsekwencji, kierujących naszą cywilizację w niebezpiecznym kierunku.
Wobec ogłoszenia (ujawnienia się?) znacznej liczby genderów (na razie 71, jak TUTAJ ale sprawa jest otwarta jak TUTAJ) przytaczane wyżej równouprawnienie ze względu na gender (art. 4.3.) prowadzi do karykatury, wyszydzenia i wreszcie obalenia instytucji małżeństwa jako instytucji „wykluczającej”. Jeśli ktoś jeszcze tego nie widzi: każda para (albo więcej) genderów może uważać się za dyskryminowaną przez fakt, że małżeństwo łączy wyłącznie dwa uprzywilejowane gendery: kobietę i mężczyznę. Konwencja zobowiązuje nas zatem do otwarcia instytucji małżeństwa na związki niezliczonych kombinacji genderów, którym oczywiście przysługiwać będzie „prawo do dzieci” (bo polityka „równości” nie uznaje prawa dzieci do matki i ojca). Na kolejnym etapie absurd takich „małżeństw” ma doprowadzić do likwidacji tej instytucji (prawo do adopcji oczywiście zostanie i bez niej). Aktywiści LGBTQ już zapowiadają taką strategię.
Art.12. konwencji zobowiązuje kraje-sygnatariuszy do wykorzenienia praktyk, zwyczajów i tradycji opartych na stereotypowych rolach kobiet i mężczyzn. Niejasne i niezdefiniowane pojęcie stereotypowości ma być podstawą do wszechstronnej kulturowej eksterminacji jakby stereotypowość była zbrodnią. Np. rola mężczyzny-ojca i kobiety-matki w małżeństwie, jako wybitnie stereotypowa kwalifikuje się do wykorzenienia, w odróżnieniu od zasługujących na promocję ról różnych genderów w wieloosobowej poliamorycznej „rodzinie” queer.
Narzędzia wykorzenienia niestereotypowych i promocji stereotypowych ról genderowych wskazuje art. 14., który nakazuje wprowadzenie do programów nauczania na wszystkich etapach edukacji (…) treści dotyczących […] niestereotypowych ról genderowych (oczywiście w dzienniku ustaw jest tu błędne tłumaczenie). Nakłada to na szkoły obowiązek nauki m.in. niestereotypowego seksu LGBTQ ze wszystkim wariantami (sado-maso, kinky, kazirodcze, pedo- i zoofilski), jak to już się dzieje w szkołach na Zachodzie, albo w Polsce, tam gdzie zawitają edukatorzy seksualni lub „antydyskryminacyjni”. Zapowiedziane przez konwencję kontrolne ciało GREVIO, z równowagą wszystkich (tzn. ilu?) genderów (a nie płci, jak sugeruje polskie tłumaczenie), ma niczym parada dumy elgiebetyków nawiedzać Polskę i sprawdzać, czy wypełniliśmy te zalecenia. (Jeśli literalnie wykona się zalecenie konwencji, to w składzie będzie od 10 do 15 różnych genderów, z niewielką szansą na normalną kobietę i mężczyznę; pewnie nie będzie tak od razu, ale „podkładka” pod taki różnorodny skład jest już gotowa.)
Taka interpretacja i wykonanie zapisów konwencji wynika z celów deklarowanych przez
teoretyków queer, bo idą one dalej niż samo zamieszanie w kwestiach gender, o którym wspominaliśmy. To właśnie te cele czynią z teorii queer ideologię (nazywaną ideologią gender, albo ideologię LGBTQ).
Główne z nich to rozchwianie i zniszczenie (obalenia) seksualnej tożsamości w masowej skali, co ma łączyć się z rewolucją polityczną (Judith Butler). Dzięki temu ma powstać świat szczęśliwy społecznie, w którym i kobiety, i mężczyźni określają się w płynny, dynamiczny sposób co do swych seksualnych preferencji (Ireneusz Krzemiński). Ideolodzy LGBTQ mają świadomość, że może się to nie podobać, nawet im samym: człowiek musi stać się sobie obcy, a nawet potworny, by sięgnąć po człowieczeństwo na zupełnie innym poziomie (Judith Butler). Rzekomo wyższy poziom człowieczeństwa ma być usprawiedliwieniem tej potworności. Tzw. polityka seksualna nastawiona na zmianę wzorców zachowań seksualnych (Jacek Kochanowski), ma prowadzić do rozpowszechnienia skrajnie perwersyjnego i orgiastycznego stylu życia elgiebetyków (to ten wyższy poziom człowieczeństwa), który sam opisuje (w książce Socjologia seksualności. Marginesy). Na konferencji „naukowej” pod patronatem Małgorzaty Fuszary dowiadujemy się, że heterycy powinni uczyć się bogactwa i różnorodności tej orgiastycznej obyczajowości LGBTQ. Szturm na szkoły organizacji LGBTQ jest więc dokładną realizacją wytycznych ich ideologii. Art 14. konwencji stwarza podstawy prawne m.in. dla takich działań. Dlatego koniecznie trzeba ją wypowiedzieć.
P.S. 2
Kto odpowiada za oszukanie Sejmu? Formalnie za tłumaczenia umów międzynarodowych odpowiada MSZ, ale możemy się domyślać, że „przekręty” z genderem nadzorował ktoś wprowadzony w ten temat, a nie specjaliści od dyplomacji. Do myślenia daje fakt, że przed przystąpieniem do procedury ratyfikacyjnej premier Tusk powołał do rządu czołową specjalistkę od „równości” i od gender, prof. Małgorzatę Fuszarę, stwierdzając, że „jej kompetencje idealnie pasują do tego co chce zrobić w sprawach równościowych”, wskazując jako pierwszą z tych spraw konwencję o zapobieganiu przemocy (TUTAJ).
Trzeba przypomnieć, że w trakcie debaty sejmowej przed ratyfikacją, posłowie PiS zwracali uwagę na błędne tłumaczenie i jego skutki, na co zwracały uwagę również niektóre opinie prawne. Przedstawiciele rządu PO-PSL bronili tłumaczenia, czasem w kuriozalny sposób, jak Jan Vincent-Rostowski, który przekonywał, że świetna znajomość angielskiego pozwala mu oceniać co znaczy gender w zależności od kontekstu, wbrew temu co jednoznacznie stwierdza art. 3c. Polityczna przewaga PO sprawiła, że przegłosowano ratyfikację ignorując te zastrzeżenia. Potem do tej sprawy nie wracano, aż do tej pory.
Suplement.
Przypadki występowania słowa gender i jego przekłamanego tłumaczenia w polskim tekście umieszczonym w Dzienniku Ustaw z 8 lipca 2015, Poz. 961:
1) gender equality standards and mechanisms – standardy i mechanizmy dotyczące równości kobiet i mężczyzn; preambuła, 3-ci akapit tekstu (zaczynający się od słów: przywołując następujące zalecenia…):
2) gender-based violence – przemoc ze względu na płeć (w 10-tym akapicie, zaczynającym się od słów: uznając strukturalny charakter…):
tłumaczenia gender-based violence jako przemoc ze względu na płeć powtarzają się:
3) w 12-tym akapicie preambuły (zaczynającym się od słów: zwracając uwagę…)
4) w 13 akapicie preambuły (zaczynającym się od słów: uznając, że kobiety…)
5) w art.2.2.
6) w art. 3.a.
7) w 3.d.
8) w art. 4.4.
9) w art. 14.1.
Oto przypadki występowania i przekłamanego tłumaczenia słowa gender w innych zwrotach:
10) gender identity – tożsamość płciowa; art.4.3.
11) gender-sensitive policies – polityka uwzględniająca kwestie płci; art. 6.
12) gender perspective – perspektywa płci; również art. 6.
13) gendered understanding of violence against women and domestic violence – uwzględnienie aspektu płci w pojmowaniu przemocy wobec kobiet oraz przemocy domowej; art. 18.3.
14) gender-based asylum claims – wnioski o azyl uwarunkowane płcią; art. 60 (tytuł)
15) gender sensitive interpretation – aspekt płci; art.60.2.
16) gender-sensitive reception procedures – procedury przyjmowania… uwzględniające aspekt płci; art.60.3.
17) gender guidelines – wytyczne dotyczące uwzględniania aspektu płci; również art.60.3.
18) gender-sensitive asylum procedures – procedury udzielania statusu uchodźcy uwzględniające aspekt płci; również art.60.3.
19) gender and geographical balance – równy udział kobiet i mężczyzn i równowaga geograficzna; art. 66.2 (Uwaga: w tłumaczeniu rządowym sprzed ratyfikacji było: równowaga płci społeczno-kulturowej, ale to tłumaczenie, zdradzające prawdziwy sens oryginalnego zapisu zostało na użytek ratyfikacji zmienione na przekłamane )
20) gender equality – równość kobiet i mężczyzn; art 66.4.a.
21) Kolejne mylące tłumaczenie, choć w inny sposób, występuje w art. 14.1.: non stereotyped gender roles – niestereotypowe role społeczno-kulturowe. W tym przypadku odnosi się wrażenie, że tłumacz „przypomniał sobie”, że gender to nie płeć, tylko płeć społeczno kulturowa, albo próbował stwarzać wrażenie, że jakoś uwzględnia prawidłowy sens oryginału. Żeby oddać ten sens można byłoby przetłumaczyć np. niestereotypowe społeczno-kulturowe role płciowe lub niestereotypowe role genderowe. Jednak tłumacz trzymał się konsekwentnie ukrywania tego prawdziwego sensu i finalnie wprowadził w błąd tak jak w innych miejscach. Zastosowane przez niego sformułowanie niestereotypowe role społeczno-kulturowe nie ma w ogóle nic wspólnego z płcią ani genderem, bo odnosi się do społeczno-kulturowych ról w dowolnej dziedzinie ludzkiej aktywności, np. zawodowej, sportowej czy hobbystycznej.
Prawidłowe tłumaczenia pojawiły się wyłącznie tam, gdzie nie dało się tego uniknąć, to jest w definicji tego pojęcia (art. 3c.) oraz tam gdzie błąd byłby ewidentny, bo wystąpiłoby powtórzenie płeć, płeć (art. 4.3).
Grzegorz Strzemecki