Strata dziecka jest bardzo bolesnym doświadczeniem. Mam trójkę dzieci w niebie i bardzo za nimi tęsknię. Chciałabym je przytulać, tak jak dwójkę żyjących moich małych skarbów. Dominik, Tomasz i Marysia zmarli, kiedy jeszcze nosiłam ich pod sercem. Każda strata była ogromnym zaskoczeniem i bardzo trudnym przeżyciem. Dowiadywałam się o nich przede wszystkim w gabinecie lekarskim. Nie każdy specjalista w dziedzinie medycyny wiedział, jak w takiej sytuacji postępować. Dodatkowo bardzo trudne było leżenie na sali razem z kobietami, które za chwilę miały urodzić żywe dzieci. Ja też rodziłam, ale moje dzieci były martwe… Dwójka z nich na tyle była duża, że mogłam je zobaczyć i z nimi się pożegnać. Miały także pogrzeby, a na cmentarzu odwiedzamy ich grób. Nasze zmarłe dzieci są częścią naszej rodziny. Często zastanawiamy się, jak wyglądałyby, gdyby z nami żyły, kto do kogo byłby podobny. Z perspektywy kilku lat wiem, że każdą żałobę trzeba przeżyć i dać sobie czas na pogodzenie się ze stratą. Przychodzą różne pytania i warto się z nimi zmierzyć, chociaż nie zawsze uda się na nie odpowiedzieć. W tych trudnych momentach ogromnie pomagała mi wiara w Boga. Ktoś polecił mi także książkę „Chata”, która pomogła przeżyć i dotknąć tajemnicy dobrego Boga. Jestem pewna, że nasze maleństwa są w niebie. Myślę, że znacznie lepsze ramiona niż moje przytulają je do serca. Ufam, że we właściwym czasie wszyscy się spotkamy.