Z Bogusławem Górakowskim rozmawiał Łukasz Russa.
ŁR: Wojna to horror, dla dziecka podwójny horror, bo nie jest świadome, co się dzieje, co może przynieść dzień jutrzejszy. Jak Pan wspomina lata okupacji? Ile miał Pan wtedy lat?
BG: Kiedy okupacja mnie zastała byłem dzieckiem. Urodziłem się w 1938 r. Wiadomo jako niemowlak nic nie pamiętam. Ale jedno, co pamiętam, co rodzice mi opowiadali – byliśmy na Wspólnej u rodziny, było bombardowanie w 39 r.. Mama spłoszona, tata wystraszony i zostawili mnie w piwnicy. Jak wyszli na zewnątrz dopiero zauważyli, że mnie nie ma. Musieli wracać po mnie. To taka jedna z pierwszych historii, które została mi przekazana.
Natomiast pierwsze wspomnienia, które pamiętam to uroczystości rodzinne. Miałem wtedy 4 lata. Nie więcej chyba, bo już chodziłem do przedszkola. Ale jak były takie uczty rodzinne, jak się goście rozchodzili, to ja zawsze mówiłem ,,Nie wychodźcie bo judka jeszcze jest’’, czyli wódka jeszcze jest. A oni mieli jakieś takie zamiary, że jak sobie popili, to szli nad Wisłę gdzie stały łodzie rybackie i po tych barierkach łajb chodzili. Nie jeden fiknął orła to jeszcze raz z powrotem próbował szczęścia. Zabawa była na sto dwa. Wracali powycierani, mokrzy, poturbowani. Ale to mniejsza z tym.
Z początku to nie zorientowałem się, że takie coś istnieje. Pamiętam jak chodziłem do przedszkola na Freta, to mama zawsze mi powtarzała, wracaj zawsze prosto do domu. Raczej zawsze wracałem prosto do domu. Jak była mama, to było dobrze, jak jej nie było to była taka opiekunka z opieki społecznej (nazywali to dom osób niemających rodziny przy parafii N.M.P.). Przychodziła do mnie taka ciocia, która się mną opiekowała.
Ojciec na Chmielnej pod nr 15 miał swój sklep. Jak się urodziła moja siostra – Bożena w lutym 44 r., to mama robiła takie spacery z Kościelnej na Chmielną i ja nie raz tak wózeczek prowadziłem, a był taki moment, że na tym podwórku gdzie ojciec miał ten sklep jeżdżąc wyrzuciłem siostrę z jej wózka. Dostałem porządny łomot. Później na Mostowej, jak spacerowaliśmy to jeszcze mama mi to mówiła, że jak prowadziłem wózek na raz mi się zachciało, żeby Bożenkę puścić ją samą w dół. Dobrze, że mama zdążyła złapać wózek.
Chodząc do przedszkola; nie byłem za bardzo z niego zadowolony. Siostry wprowadziły taki mały reżim. Jak wychodziłem z przedszkola tak sobie mówiłem ,,Do widzenia siostro Genia kup sobie trąbkę do pierdzenia’’. I szedłem do domu.
ŁR: Jak Pan wspomina 1 sierpnia 1944 roku, czyli dzień wybuchu Powstania Warszawskiego?
BG: To, co mi się najbardziej utrwaliło z tego dnia – ojciec, jak mówiłem, miał sklep na Chmielnej, a ciocia moja pracowała w Prudentialu jako sprzątaczka. Ojciec mówi: ,,pójdziemy tam do Władzi, to porozmawiamy sobie’’. Jednak po pewnym czasie mówi ,,Słuchaj Hela, nie wychodź nigdzie, bo na mieście coś się dzieje’’. Myśmy po prostu wyczuwali, że jest jakieś napięcie. A mama mówi, ,,ja muszę Bożence uprać pieluszki, to muszę iść na Kościelną’’. Wracaliśmy. Ale jest jeszcze jedna rzecz, którą pamiętam, któregoś razu jak wracaliśmy z Kościelnej przechodząc ulicą Podwale, dochodząc do Kilińskiego, jak podjechała buda, z której wyrzucali ludzi. Tam jest do tej pory tablica upamiętniająca zamordowanych Polaków. Do mamy wtedy podleciał Niemiec i do mojej mamy krzyczał ,,raus, raus’’, aby nie przeszkadzać w egzekucji.
Wracając do wybuchu powstania, będąc w tym Prudentialu mama mówi: ,,pójdziemy na tę Chmielną’’. Jak poszliśmy do ojca, miałem tam kolegę Stasia (to był syn szewca), bardzo fajnie się bawiliśmy na trzepaku. Bo to była jedyna zabawa, w jaką można było się bawić na podwórkach. Wyszedłem przed bramę i widzę, że coś się dzieje. Widziałem jak zrywali płyty chodnikowe. Przybiegłem do mamy i mówię: ,,mamusiu chyba coś się dzieje, bo zrywają płyty chodnikowe, znoszą meble’’. Odgradzali się od kościoła NMP. Chcieli ją odgrodzić. Przy Rynku jest taka ulica, Przy Rynku, to tam właśnie budowali tę barykadę. W początkowej fazie bawiliśmy się na tym podwórku. Nie było jakiegoś takiego strachu.
ŁR: Kto budował i z czego barykadę?
BG: Budowali wszyscy ludzie. Z materiałów ogólnie dostępnych. Kto, co miał. Z okien wyrzucano meble. Jak wspominałem z chodników zrywano płyty.
Wracając do 1 sierpnia. Na początku nie odczuwaliśmy niczego szczególnego. Mama robiła swoje codzienne czynności. Wszystko było w porządku. I o którejś godzinie przyszedł wujek, ojca siostry brat, który miał na pl. Zamkowym sklep opałowy. Przyszedł, zapytał się: ,,co słychać, jak się czujecie?’’. A już z Woli dotarły wieści, bo mieliśmy tam sąsiada AK-owca, który uczestniczył tam w walkach (o nim później powiem), że tam coś się dzieje, coś niedobrego. Mówi do Tomka: ,,Tomek zostań, ty weźmiesz Bogdana, ja wezmę Bożenę i wyjdziemy z tego powstania. Nie posłuchał, a mieszkał na Piwnej 2’’.
ŁR: Tomek zginął?
BG: Tak, był jednym z rodziny, który zginął podczas Powstania Warszawskiego. Mam dokument to poświadczający z Muzeum Powstania Warszawskiego. Jest pochowany w Lutomierzycach na terenie byłych Niemiec. Jeden jedyny, który zginął.
No więc nie posłuchał. Przyszedł taki moment, nie pamiętam dokładnie, jaki to był dzień, usłyszałem, że była wielka eksplozja czołgu na Podwalu. Jakiś tam wstrząs był. Ale mało się wyróżniał zwłaszcza, że często bombardowano miasto. Nikt nie zwracał na to za bardzo uwagi. Tym bardziej, że ja z tym kolegą (Stasiem) wybiegałem poza bramę, latałem koło kościoła NMP i łuski karabinowe zbierałem dla zabawy. To pamiętam, jak dziś. Tak się ułożyło, że naraz któregoś razu zaczęło być bombardowanie, no to żeśmy schowali się do piwnicy. Byliśmy w niej i żeby była jakaś możliwość przechodzenia, my żeśmy mieszkali na parterze, od dozorcy przebita została ściana i od dozorcy przez bramę przechodziliśmy do piwnicy. I mama tak kursowała, szykowała z czegoś żeśmy żyli, bo mieliśmy 6-miesięczną siostrę, to musiała ją czymś tam żywić. Ale jak się zaopatrywała tego nie wiem. Czy ja głodny byłem, tego nie pamiętam. Jakoś człowiek musiał to przetrzymać. Ale jak nastąpiło bombardowanie została zniszczona oficyna od strony Wytwórni Papierów Wartościowych. Teraz stoi jeszcze ta oficyna główna od Kościelnej 10, natomiast w środku były takie slumsy, budynki ustawione w kształcie litery U. Dwupiętrowe. Nie było sanitariatów, był tylko piec kaflowy, woda zimna a toaleta na zewnątrz. I po tym bombardowaniu zakradł się gołębiarz (tak nazywaliśmy snajperów). Była taka sytuacja, że jedna osoba została tam zabita. Przechodząc właśnie z piwnicy do dozorcy w tym momencie ją trafił. Były tam podobno też trzy osoby ranne. I finał był taki, że za swoimi potrzebami musieliśmy przechodzić w godzinach ciemnych. Ale któregoś razu miałem taką potrzebę, że nie mogłem zrobić tego w piwnicy, bo było by bardzo czuć. A czy załatwiali się inni ludzie w piwnicy tego nie wiem. Mama postanowiła przejść ze mną przez tą bramę. Udało się nam przejść. Ryzykowała bardzo. Ale mówi do mnie: ,,słuchaj Boguś weź nocnik i idź na korytarz na klatkę schodową, to się załatwisz’’. To ja tam poszedłem. Siedziałem na tym nocniku i naraz słyszę przeraźliwe ,,uuuuuuuuuu’’. Wie pan co to było? Tak zwane krowy. To była artyleria niemiecka. Ucichł ten dźwięk i nagle jak grzmotnęło w ten budynek w którym byłem, gdzieś w dach chyba. Jak się zakotłowało, to w mgnienia oku znalazłem się na podwórzu. Gdy tylko wybiegłem cały budynek legł w gruzach. Dzięki Bogu zdążyłem się cofnąć. A mama za mną: ,,Boguś, gdzie ty jesteś?’’. Kurz był ogromny, więc mnie nie widziała. W tym układzie udało nam się przejść bez problemu przez bramę do naszej piwnicy.
Następne takie wydarzenie… To już chyba los boski zadecydował przy bombardowaniu… A stwierdziliśmy to jak opuszczaliśmy Kościelną, przy piwnicach były tzw. studzienki przez które sypało się węgiel do piwnicy. Przyjeżdżał furman, zrzucał węgiel, a każdy gospodarz sobie potem go przynosił do swojego domu. Każdy jednorazowo sobie zamawiał. Tak było za okupacji. Naraz coś grzmotnęło. Mama przestraszona krzyczy: ,,co tu się stało?’’, coś się zawaliło. Ale żeśmy to pominęli, bo nie było nic takiego tragicznego. I okazało się, że w tej studzience leżał niewypał. A nasza piwnica sąsiadowała z tą piwnicą. Była jakaś Opatrzność nad nami? Była.
ŁR: Czy był Pan świadkiem ulicznej egzekucji, łapanki?
BG: Naocznym świadkiem nie byłem. Ta egzekucja, która była 29 sierpnia, też to wyczytałem, bo tam stoi obelisk przy kościele NMP. To my jeszcze mieszkaliśmy tam niedaleko. Egzekucja miała miejsce 50 m od nas. Jedynie, po tej egzekucji biegałem i zbierałem łuski od karabinów. Trupów już tam nie widziałem.
ŁR: Czy miał Pan styczność z żołnierzami niemieckimi?
BG: Jak wychodziliśmy z piwnicy, mówię do mamy tak: ,,Mamusiu weź poduszkę dla Bożenki, to chociaż będzie miała na czym spać’’. A ona mówi: ,,Synku pilnuj się, nie odchodź ode mnie’’. I przeszliśmy pod tą Kościelną 12, gdzie w tym czasie stacjonowali Niemcy. Pamiętam to, jak Niemiec poczęstował mnie sucharkiem. Zjadłem go w mgnieniu oka. Ja wtedy dopiero zobaczyłem prawdziwego Niemca. Podczas powstania oni tak bardzo się nie przemieszczali. Były punkty strategiczne m.in. PWPW, gdzie ich było najwięcej.
Była jeszcze taka sytuacja, jak zbombardowali oficynę przy Wytwórni, nasz sąsiad z AK widział co się dzieje, chciał nas przeprowadzić kanałem. Podobno do tego były potrzebne jakieś przepustki. Ten kanał jest do dzisiaj na rogu Długiej. Chcieliśmy iść nimi. Jednak okazało się, że Niemcy atakują kanały wrzucając do nich granaty. Chciałem nadmienić, że w tej oficynie zginął mój kolega Stasiu. Jak wychodziliśmy, to był pochowany w klombie pod Kościelną 12. Idąc po tych gruzach pokaleczyłem sobie okropnie kolana. Przewracałem się, człowiek zmęczony itd. Weszliśmy do Wytwórni Papierów Wartościowych a ja patrzę, górale tam leżą… tzn. pięćsetki. Pieniądze o nominale 500 zł. Leżały podziurawione, bezwartościowe. Ale chodziliśmy po nich, jak po dywanach. Podszedł do mnie umundurowany człowiek, z tego co mówiła mi mama, to Ukrainiec. I opatrzył mi te pozdzierane kolana. Długo żeśmy nie byli w tej Wytwórni, bo tego samego dnia nas wyprowadzili.
ŁR: Jak często zmienialiście miejsce zamieszkania, pobytu podczas zawieruchy wojennej?
BG: Wychodząc vis a vis Wytwórni był usytuowany krzyż, przy którym leżały ciała dwóch powstańców. Jak przeszliśmy z Sanguszki na Wolę tego nie pamiętam. To już było po rzezi na Woli.
Pamiętam, jak trafiliśmy do Kościoła św. Wojciecha na Woli. Kościół był przepełniony. Mama nie mogła się z nami do tego kościoła dostać. Pamiętam, jak położyłem się na bruku przed kościołem. Pierwsza nawa po lewej stronie. Do tej pory, jak idziemy, to wspominam ten nocleg. Moja siostra spała na rękach u mamy.
Następnym miejscem gdzie się znaleźliśmy był obóz w Pruszkowie. Na pewno tam nie szliśmy pieszo. Jak później mi opowiadała mama z Dworca Zachodniego zabrano nas odkrytymi wagonami właśnie do Pruszkowa.
Tutaj jeszcze mi się przypomniało, jak byliśmy na Rybakach, gdzie ojciec miał swój pierwszy sklep. W tym czasie poszedłem z mamą do łaźni miejskiej. Kąpały się wszystkie kobiety. A ja, golas, biegałem pomiędzy tymi nagimi kobietami. To pamiętam jak dziś. Do czego chciałem nawiązać? Że te kąpiele masowe zwiodły ludzi, którzy byli więzieni w obozach koncentracyjnych. Bo budowla komór gazowych była identyczna, jak te łaźnie. Jak Niemcy mówili żeby wszyscy się rozbierali do kąpieli, to szli na pewniaka. I to powodowało, że ginęli.
ŁR: Czy ludzie starsi, np. rodzice, mówili, że w krajach okupowanych przez Niemcy budowano obozy koncentracyjne i że w nich następuje masowa eksterminacja?
BG: Rodzice opowiadali nam o masowych deportacjach. Ale obozach dowiedziałem się dopiero w późniejszym czasie.
ŁR: Jak Pan wspominał, zostaliście wraz z rodziną deportowani do obozu w Pruszkowie. Jak wyglądał tam pobyt?
BG: Nie pamiętam, jak długo tam byliśmy. Pamiętam jedynie, co dopiero w ubiegłym roku sobie odtworzyłem, że byliśmy w hali nr 5. A w tej hali był warsztat naprawczy taboru kolejowego. Wjeżdżały tabory na szyny, pod nimi był kanał. Ale w tym czasie, co my byliśmy to pociągów nie było. Tylko był peron, kanał, peron itd. Dlaczego o tym mówię? Po posiłek trzeba było biec na początek hali. Więc ja nie biegałem dookoła tylko skracałem drogę. Kanał, peron, kanał. Proszę pamiętać, że wtedy byłem dzieckiem. Ale to też pozwalało mi nie zgubić z widoku mojej matki. Jedynie o czym musiałem pamiętać to ile tych kanałów i peronów po drodze pokonałem. Ludzi było tam pełno. Tam każdy załatwiał się gdzie mógł.
W Pruszkowie w Dulagu 121 następowała selekcja. Tam byli wszyscy przywożeni z Warszawy. Mężczyźni do innych baraków, a kobiety z dziećmi do innych.
Chciałem jeszcze tutaj wspomnieć o swoim ojcu, który chciał się przedostać od Ogrodu Saskiego na Starówkę. Jednak nie udało mu się to, ponieważ następowały ciągłe bombardowania. Wtedy wszedł na budynek banku BGK, który jest na rogu Nowego Świata i Alei Jerozolimskich i patrzył, jak bombardują Stare Miasto. I postawił na nas krzyż. Mówiąc: ,,Ja już rodziny nie mam’’. Po prostu pożegnał nas.
W momencie kiedy nas wyprowadzano z tego odkrytego wagonu usłyszeliśmy nagle nawoływanie: ,,Hela, Hela, Hela’’. Była to żona brata ojca, a moja ciotka, która mieszkała w Pruszkowie. Ludność cywilna Pruszkowa mogła podchodzić do nas. Tym bardziej, że ci ludzie nas karmili. Niemcy nie zdołali by nas wszystkich wyżywić.
W Pruszkowie wsadzili nas do odkrytych pociągów i przetransportowali do Rozprzy k. Kamieńska przed Radomskiem. Ale w międzyczasie mój ojciec też znalazł się w Pruszkowie razem z mężem tej siostry, która pracowała w Prudentialu. Jak przywieźli go do tego Pruszkowa, to przemycał się przez różne baraki żeby dostać się na barak chorych. Dostał się do niego. I w międzyczasie skorzystał z tego, że napisał kartkę, że ma rodzinę na Stalowej 12 (w Pruszkowie) i chciałby się z nią skontaktować. Po jakimś czasie przyszła bratowa ojca. Wtedy ojciec dowiedział się, że my żyjemy. Jak się dowiedział, że my żyjemy to powiedział: ,,już mnie i ich już szkopy nigdzie nie wywiozą’’. Ale załadowali go do wagonów zakrytych tym razem (to mogło oznaczać, że go wywożą do obozu czy gdzieś dalej). Krótkie kursy odbywały się w odkrytych wagonach. Jak się znalazł w tym transporcie, kolejarze wiedząc w jakim kierunku będą jechać donieśli ojcu, że ten pociąg jedzie na południe. To skojarzył sobie, że będą jechać właśnie w kierunku Radomska lub Częstochowy. Jak on to wymyślił, nie wiem. W każdym bądź razie postanowili wraz z kolegami wyrwać deski z podłogi. Opatrzność Boska spowodowała, że ten pociąg zatrzymał się właśnie w Radomsku. I oni tam z tego pociągu uciekli. Najpierw położyli się wzdłuż torów, leżeli aż ten pociąg odjedzie. Nie mogli się ruszać bo w ostatnim wagonie był taki przybudowany kantorek. Miejsce, w którym siedział żandarm. I udało im się uciec z tego wagonu i stacji. I tam od razu Polski Czerwony Krzyż się nimi zajął. Wtedy postanowił iść w kierunku wsi, z której pochodziła moja mama. Nie wiedział, gdzie ona teraz jest. Po prostu chciał się udać do rodziny.
A nas jak wywieźli do tej Rozprzy, to była szkoła. Obecnie tam jest teraz gmina. Tam żeśmy przenocowali i mama postanowiła pojechać do Radomska a tam już pociągi jeździły normalnie. W Radomsku mama miała znajomych. Ci powiadomili rodzinę od strony mamy mieszkającą w Kruplinie Średnim. I żeśmy przenocowali w tym Radomsku. Pierwszy raz od dłuższego czasu spałem pod białą pościelą. Ale to była radość. Jak wiadomość dotarła do znajomych, to przyjechali furmanką po nas na stację i zabrali do wioski o której wcześniej wspomniałem. Mieszkaliśmy tam w mieszkaniu, w którym wcześniej mieszkała siostra mojej mamy z pierwszego małżeństwa, ale została wraz z synem wywieziona na przymusowe roboty do Niemiec.
Pewnego dnia przyszedł mój kuzyn z informacją, że niedaleko jest ojciec. Tak żeśmy się z ojcem spotkali po długiej rozłące. Ojciec był bardzo operatywny. Zaraz w nowym miejscu kupił krowę żeby było mleko dla siostry. Ojciec zaczął produkować mydło. Po wyzwoleniu Warszawy zaczął częściej przyjeżdżać do stolicy. W tej wsi mieszkaliśmy niespełna rok.
ŁR: Jak wyglądał dzień warszawskiego dziecka w czasie okupacji?
BG: Tak jak wcześniej mówiłem żadnej rozrywki nie było. Bawiliśmy się jedynie na trzepaku i taką zabawką, którą popychaliśmy zwaną fajerką. Chodziłem również do przedszkola, w którym były organizowane różne zabawy. A tak jako dzieciak nie byłem świadomy tego, że jest jakaś okupacja. Dopiero później to sobie uświadomiłem, jak rozstrzeliwano ludzi we wspomnianym wcześniej miejscu. Społeczeństwo nie miało zbyt dużego życia towarzyskiego. Ludzie starsi byli wystraszeni tym, co się dzieje. Z dzieciństwa pamiętam, jak rodziła się moja siostra. W domu, w kuchni był kufer na węgiel. I ojciec mnie przeniósł z pościelą na ten kufer żebym tam spał. Po pewnym czasie słyszę krzyk dziecka. Wiedziałem po tym, że moja siostra jest na świecie. A miałem wtedy 6 lat.
Z dzieciństwa jeszcze pamiętam, jak do wsi wjeżdżali Rosjanie na swoich ZIS-5. Żeśmy się śmiali, że dwóch jedzie a 50 ich pcha. Z ciekawości stanąłem na stopniu szoferki, chciałem się przejechać. Zobaczyć, jak ten samochód jedzie. A siedzący za kierownicą żołnierz bez słowa drzwiami mnie zrzucił na ziemię. Skończyło się na tym, że mi kołami po pupie przejechał. Zdążyłem tylko nogi do góry podnieść.
ŁR: Czy czasy okupacji niemieckiej zostawiły jakieś piętno w Pana psychice?
BG: Dzięki Bogu nie. Ale do dzisiaj denerwuje mnie, jak wielu przekręca lub przeinacza fakty historyczne. Nikt spoza Warszawy nie jest w stanie sobie uświadomić, co my przeżyliśmy mieszkając w stolicy. Nawet moja ciotka, która mieszka w niedalekim Pruszkowie już tego tak nie odczuwała. Ale na pewno nie zapomnę ogromu zniszczeń, jakich dokonali Niemcy w popowstańczej Warszawie.
ŁR: Wracając do Powstania Warszawskiego – już jako dorosły człowiek, jak Pan je ocenia?
BG: Mogę powiedzieć wprost – patriotyzm w tych młodych ludziach był. Pomimo tego, że Polska była uciemiężana przez tyle lat. Wpierw przez zabory, potem przez I Wojnę Światową. W tych młodych ludziach powstał bunt. Tylko nie tak to powinno zostać pokierowane. Paranoją było puszczenie młodych ludzi bez broni, amunicji. Rozumiem, że robimy opór, ale jesteśmy do tego przygotowani. Szkoda mi tych młodych ludzi. W Powstaniu zginął sam kwiat. Ale gdybym miał tyle samo lat, co oni to pewnie sam bym wziął udział w tym zrywie. Wydaje mi się, że tutaj został popełniony mały błąd. Pokazaliśmy, że stać nas na to, żeby się z Niemcem tłuc nie 3 dni, a 63 dni – to nie znaczy żeśmy wygrali. Proszę wziąć pod uwagę to, że zostaliśmy oszukani. Zostaliśmy oszukani nie tylko przez Rosjan, ale tez przez koalicję. Jak koalicja nam pomogła? Zrzuty albo się udały albo nie? Broń może i była od nich ale brakowało amunicji… Szkoda tych młodych osób.
ŁR: Dziękuję za rozmowę.