Z Angeliką Olek, menadżerką restauracji Kuchnia Czerwony Rower rozmawiał Łukasz Russa.
Łukasz Russa: Spotkaliśmy się na Pradze w bardzo ciekawym miejscu jakim jest Kuchnia Czerwony Rower. Proszę powiedzieć czytelnikom ile lat istnieje placówka i dlaczego właśnie taka nazwa?
Angelika Olek: Istniejemy od pięciu lat. Ostatnio obchodziliśmy swoje urodziny, dokładnie miesiąc temu. Dlaczego nazwa?
Z prostego powodu… Znaleźliśmy w piwnicy czerwony rower. Postanowiliśmy wykorzystać nasze zaplecze gastronomiczne. Wcześniej tutaj była stołówka dla schroniska, które prowadzimy. Znaleźliśmy ten rower, który nas urzekł. I postanowiliśmy tak nazwać restaurację.
ŁR: Jakie to jest schronisko, o którym Pani wspominała?
AO: Nasze stowarzyszenie Otwarte Drzwi prowadzi specjalistyczne schronisko dla młodych mężczyzn z problemami uzależnień lub z problemami psychicznymi.
ŁR: Jaka jest misja Czerwonego Roweru?
AO: Przede wszystkim jesteśmy przedsiębiorstwem społecznym. Czyli dajemy miejsca pracy dla osób, które często na komercyjnym rynku pracy mają trudności ze znalezieniem jej. Są to osoby z niepełnosprawnością. Są to podopieczni naszego Stowarzyszenia. Są to również mieszkańcy tego schroniska, które prowadzimy.
Druga misja to cel typowo komercyjny. Prowadzimy restaurację, w której można zakupić posiłki. A wszystkie zyski wygenerowane przez nią wspomagają działalność naszego Stowarzyszenia. My jako Stowarzyszenie trafiamy do osób potrzebujących – głównie osób z niepełnosprawnością i osób zmagających się z tak zwanym wykluczeniem społecznym.
Należą do nich osoby w kryzysie bezdomności, są to osoby z rodzin dysfunkcyjnych.
Prowadzimy też świetlicę. Więc zakres naszych działań, prowadzonych na całą Warszawę, jest bardzo duży.
ŁR: Czy każda osoba borykająca się z problemem wykluczenia może znaleźć u Was
pomoc?
AO: Przede wszystkim takie osoby kierujemy do specjalistycznych zespołów zawodowych i do zespołów, które zajmują się zbadaniem rzeczywistego problemu u tej osoby. Bardzo często są to osoby z niepełnosprawnością, ale ich problem leży na przykład gdzieś w rodzinie albo w jakichś umiejętnościach nie stricte zawodowych, a w społecznych. Więc najpierw poddajemy taką osobę, która potrzebuje pomocy specjalistycznej analizie.
Jest program aktywizacji zawodowej, jest to program usamodzielniania, w zależności od potrzeb danej osoby. My nie mamy przyjętego ogólnego systemu ani procedur. Mamy indywidualne podejście do każdej potrzebującej pomocy osoby.
ŁR: Czyli mają Państwo przypisany kompleksowy program dla danej osoby?
AO: Dajemy potrzebującemu człowiekowi zarówno wsparcie psychologiczne,
jak i wsparcie agencji zawodowej. Mamy mieszkania treningowe dla osób, które potrzebują nauki samodzielności. Mieszkają na przykład z rodzicami, ale boją się usamodzielnienia. Mogliby mieszkać sami, ale z jakiegoś powodu nie chcą lub rodzice sprzeciwiają się odejściu dziecka. Więc takie treningi przeprowadzamy w ramach wspomnianych wcześniej mieszkań treningowych. Mamy też ośrodki dziennego pobytu, warsztaty terapii zajęciowej.
Więc tych narzędzi do pomocy osobom z niepełnosprawnością, czy osobom, które są w jakimkolwiek kryzysie jest naprawdę wiele.
ŁR: Czy taka praca jest łatwa z osobami niepełnosprawnymi lub bezdomnymi? Patrząc zwłaszcza stereotypowo, że takie osoby są roszczeniowe. Skąd taka postawa się może u nich zrodzić?
AO: Nie jest łatwa. To nie jest cecha bezdomności, która może się pojawiać jako cecha grupy. Tylko to są takie nasze polskie cechy typowo roszczeniowe w stosunku do mechanizmów, które nie zawsze są państwowe tak naprawdę. Bo my jako instytucja czerpiemy trochę dofinansowań ze środków publicznych, ale to jest jakaś część. Jest też grono ludzi, które chce pomagać, dzięki wartościom, które ich motywują. Więc nasi podopieczni nie zawsze rozumieją, że my nie jesteśmy OPS-em. My nie jesteśmy narzędziem państwowym.
Bardzo często te osoby, jak nas poznają to przekonują się, że jako Stowarzyszenie
poza samą doraźną pomocą budujemy jakieś wartości, które też staramy się przekazywać im. Czy zawsze się to udaje? Oczywiście nie zawsze. I nie wszystkim też udaje się pomóc. Czasem niektórzy traktują nas jako doraźną pomoc na jakąś część swojego życia. I wcale nie mają takiego planu, jak my mamy wobec nich, czyli żeby zaktywizować ich zawodowo,
usamodzielnić i sprawić, że będą normalną jednostką, taką jak każdy inny człowiek.
ŁR: Czy jakiś warunek jest stawiany przez Stowarzyszenie osobom, które zwracają się o pomoc?
AO: Trzeźwość. Jeżeli taka osoba chce naszej pomocy, to zazwyczaj warunkiem jest przejście terapii, jeżeli problem jest z uzależnieniem.
ŁR: Odbiegliśmy troszkę od Kuchni. Ale działalność tych dwóch placówek się zazębia. Wracając do Czerwonego Roweru, znajdujecie się na Pradze, gdzie również wydawana jest Myśl Praska. Jak ludzie, sąsiedzi, podchodzą do Waszej działalności?
AO: My akurat spotykamy się z dosyć pozytywnym odbiorem osób, które odwiedzają nas jako restaurację. Lokalnie z sąsiadami mamy bardzo dobre relacje. Jesteśmy w tym akurat miejscu, w tym podwórku od 25 lat. Jest historia zbudowana na indywidualnych cechach osobowościowych osób, które zakładały nasze Stowarzyszenie. My tutaj z lokalnej społeczności czujemy bardzo wiele. Jesteśmy też miejscem aktywności lokalnej. Więc zarówno osoby działające lokalnie, społecznicy, jak i osoby kierujące się świadomą konsumpcją przychodzą do nas i to są ludzie pozytywni. Nie spotkaliśmy się do tej pory z jakimiś przeszkodami, jeżeli chodzi o społeczeństwo.
ŁR: Wspomniała Pani, że minimalnie korzystacie ze środków publicznych. Z czego utrzymujecie placówki, które prowadzicie? Są to na pewno przedsięwzięcia kosztowne? W Kuchni pracują osoby zatrudnione na etat?
AO: Tak. Utrzymujemy się ze sprzedaży posiłków, jak każda inna restauracja. Jak wspomniałam, są dotacje, ale na schronisko, więc Czerwony Rower nie dostaje żadnych środków. Schronisko ma dofinansowanie do posiłków, częściowo, bo to jest tak naprawdę znikome. Za to nie da się pełnowartościowo wyżywić dorosłych mężczyzn, którzy mają pracować.
Wszyscy chcemy, aby oni pracowali, a nie tylko leżeli. Za pieniądze z dotacji godne żywienie jest niemożliwe, więc właściwie całe zyski generowane przez restaurację są przekazywane głównie na utrzymanie schroniska.
ŁR: Tylko mężczyznom udzielacie pomocy?
AO: Tak. To jest schronisko, gdzie pomagamy tylko mężczyznom. Robimy tak z jednego prostego powodu – ponieważ mężczyzn z problemem bezdomności jest więcej niż kobiet. Nie mamy tutaj warunków infrastruktury, żeby zrobić koedukacyjne.
ŁR: Ilu obecnie Stowarzyszenie pomaga mężczyznom?
AO: Schronisko może pomieścić dwudziestu mężczyzn. Obecnie obłożenie jest mniejsze w związku z panującą pandemią.
Sama procedura przyjmowania do schronisk jest teraz trochę zmieniona. Obecnie prosto z ulicy nie można trafić do schroniska. Wcześniej trzeba przejść przez kwarantannę. Zrobić testy. I dopiero wtedy, kiedy jest pewność, że ta osoba jest zdrowa i nie ma zagrożenia dla pozostałych mieszkańców, może być przyjęta. Więc w tej chwili obecnie mieszka u nas 11 mężczyzn.
ŁR: Jak Państwo pomagają mężczyznom uzależnionym od alkoholu?
AO: W tym środowisku terapia tego typu jest bardzo ciężka. Widzimy, jak te osoby naprawdę walczą ze swoim nałogiem. Bardzo często przeżywamy to z nimi. To są kryzysy jednodniowe lub też często kryzysy wielomiesięczne. Mamy zaplecze psychologów uzależnień, mamy zaplecze wychowawców ze schroniska. Korzystamy też z zewnętrznych terapii. Jeżeli to jest konieczne, to są też terapie zamknięte. Mieszkaniec wtedy wyjeżdża na trzymiesięczną albo półroczną terapię zamkniętą. Wraca do nas dopiero, kiedy specjaliści uznają, że on jest gotowy do następnego etapu usamodzielniania.
ŁR: Czy dużo osób wychodzi z problemu alkoholizmu?
AO: Alkoholikiem jest się przez całe życie. Więc ciężko jest powiedzieć tak na prawdę, ile osób wychodzi z problemu. Mniej więcej połowa mieszkańców ośrodka nie wytrzymuje i łamie regulamin. A druga połowa z jakiś powodów albo dostaje mieszkanie, albo postanawia wynająć swój pokój, znajduje pracę i idzie dalej. Zazwyczaj traktujemy to jako odejście. Że są na to gotowi. Podejmują przynajmniej próbę. Później różnie się dzieje w ich życiu. Więc tutaj nie ma reguły.
ŁR: Pomagać im na ulicy? Czy nie pomagać?
AO: Najlepiej skierować ich do specjalistów. Osoby bezdomne są doskonale zorientowane, jakie są narzędzia i gdzie mogą się udać po pomoc. Jest to przekazywane najczęściej drogą pantoflową. To jest zamknięta społeczność. Oni wszyscy się znają. Także oni wiedzą, jak uzyskać pomoc tylko warunkiem jest to, że oni jej muszą chcieć. My jako Stowarzyszenie też mamy projekty, gdzie nasi pracownicy praktycznie codziennie pracują na ulicach.
Rozpoznają ich potrzeby, próbują zdobyć ich zaufanie i przekonać w jakiś sposób żeby skorzystali z tej pomocy, systemowej, krok po kroku, tak, jak to powinno być. Bo dać mieszkanie i powiedzieć „teraz nie pij i bądź samodzielny, my ci damy pracę” to jest za dużo. Bardzo często dla osoby, która przez kilkanaście lat żyła w nędzy. Więc to jest wieloletnia praca z osobą, z człowiekiem przede wszystkim. Zaczątkiem tego wszystkiego jest, że ta
osoba musi zdecydować, że chce.
ŁR: Ktoś wyszedł z pomysłem założenia restauracji Kuchnia Czerwony Rower?
AO: Nie. Stowarzyszenie ma bardzo wielu członków. To był efekt badania naszych potrzeb, jak jeszcze bardziej możemy pomagać. Mieliśmy tutaj wcześniej zaplecze stołówkowe, więc postanowiliśmy je wykorzystać i znaleźć swoje miejsce na drodze komercyjnej. Dodatkowo cel był taki, żeby się troszkę uniezależnić od środków publicznych i stworzyć miejsca pracy – nasze wewnętrzne miejsca pracy dla mężczyzn, którzy potrzebowali takiego treningu, a jeszcze nie byli gotowi na taki otwarty rynek pracy. Więc te trzy powody sprawiły, że otworzyliśmy przedsiębiorstwo społeczników Czerwony Rower.
ŁR: Swoich podopiecznych Stowarzyszenie wysyła również do innych miejsc pracy, poza ośrodek?
AO: Tak. Oni bardzo często jej samodzielnie szukają. Jeżeli już dochodzą do tego momentu, że czują się na siłach, to dajemy im wszystkie możliwe narzędzia, żeby mogli sami sobie jej poszukać. Jeżeli potrzebują konsultacji z doradcą zawodowym to oczywiście udostępniamy im je. Ale bardzo często, jak wspomniałam, oni to samodzielnie robią. Nie zawsze są to osoby, które są całkowicie niepełnosprawne lub niezdolne do pracy. Bardzo często są to świetni fachowcy, z wykształceniem.
Oni posiadają zdolności zawodowe, tylko są w pewnym kryzysie życiowym, który
ich zatrzymuje w szukaniu pracy. Jeżeli udaje im się go pokonać, to bardzo często robią to sami.
ŁR: Czy osoby, którym pomogliście wracają do Was?
AO: Nasi podopieczni, którzy się usamodzielnili często nam pomagają. Choćby ostatnio była sytuacja, kiedy trzeba było w kuchni naprawić instalację elektryczną. Nasz wychowanek, który już ma pracę poza Stowarzyszeniem jako elektryk, przyszedł i naprawił ją nieodpłatnie.
ŁR: Jak można wesprzeć Stowarzyszenie i Kuchnię Czerwony Rower?
AO: Doraźnie, kupować nasze obiady. Jak mówiłam, kupione u nas posiłki bezpośrednio finansują posiłki dla mieszkańców schroniska, bezpośrednio finansują naszą działalność, finansują też miejsca pracy dla tych osób. To jest dla nas najuczciwsza forma pomocy. Czyli nasze hasło „jedząc pomagasz” rzeczywiście działa i to jest bardzo prosta droga do tego. Drugi sposób to darowizny. Stowarzyszenie Otwarte Drzwi jest to instytucja, która działa od 25 lat. Godna zaufania tutaj- zawsze działaliśmy na Pradze. Tu są nasze korzenie. Doraźnie pomagamy osobom z Pragi. Więc darowizna jest pomocą bardzo bezpośrednią na naszą działalność.
ŁR: Czy w restauracji można zorganizować większe imprezy?
AO: W tej chwili sytuacja epidemiologiczna nas ogranicza. Ale jak najbardziej można u nas zamówić przyjęcia okolicznościowe, chrzciny, komunie, rodzinne spotkania, czy nawet spotkania służbowe. Ze względu na naszą specyfikę działalności, warunkiem
jest brak alkoholu. Nie staramy się o koncesje. I nigdy nie będziemy się starać. Więc jeżeli komuś to odpowiada, to można korzystać z naszego lokalu i znajdującego się obok niego ogródka. I organizować bardzo przyjemne spotkania.
ŁR: Dziękuję za rozmowę.
Osoby chcące wspomóc działalność restauracji Czerwony Rower, która znajduje się na Pradze, ul. Targowa 82 oraz
Fundacji Otwarte Drzwi mogą to zrobić
przekazując darowiznę na konto:
PEKAO S.A. 77 1240 6074 1111 0010 3072 2313