„Jako chłopiec nigdy nie myślałem, że Boży wiew poniesie mnie kiedyś do Indii, że ja, który nigdy przed tym nie widziałem naszego polskiego Bałtyku, spędzę lata nad Zatoką Bengalską, że będę kiedyś budował świątynię w Puri, w samym sercu hinduizmu, na cześć Tej „co Jasnej broni Góry i w Ostrej świeci Bramie”…i że na końcu mojego życia stanę się „bonobasi” „pustelnikiem”. /O. Marian Żelazek, SVD, Puri 1993 r. (z listu do ks. L. Stępniakawspółwięźnia) O. Marian Żelazek werbista, były więzień Dachau i Gusen w latach 1940-1945, po wojnie misjonarz wśród trędowatych w Indiach, po wyjściu z obozu pisał: „W obozie w Dachau codziennie byłem świadkiem ludzkiej tragedii. Poprzysiągłem sobie, że jeżeli uda mi się ocaleć, zrobię wszystko, by poprawić świat”. Ocalał. Poprawiał świat w Indiach. Ks. Marian Żelazek urodził się 30 stycznia 1918 r. w miejscowości Palędzie k. Poznania. We 1932 r. wstąpił do niższego Seminarium Księży Werbistów w Górnej Grupie. We wrześniu 1937 r. rozpoczął nowicjat w seminarium duchownym Księży Werbistów w Chludowie koło Poznania. Pierwsze śluby zakonne złożył 4 września 1939 r. Dnia 22 maja 1940 r. gestapo aresztowało wszystkich werbistów, wykładowców, wśród aresztowanych Mariana Żelazka, oraz internowanych księży i przez Fort VII w Poznaniu wywieziono ich do niemieckiego obozu koncentracyjnego Dachau: „Za drutami obozu rozpoczął się nasz powtórny nowicjat. Trwał on pięć długich lat. Nie były to jednak stracone lata. Tam dojrzewałem, tam zrozumiałem głębiej człowieka i życie” wspominał po wojnie O. Marian Żelazek.
KL Dachau
Bramę obozową, założonego w Niemczech 22 marca 1933 r., pierwszego niemieckiego obozu koncentracyjnego Dachau, z cynicznym napisem „Arbeit macht frei”- „Pracą do wolności” O. M. Żelazek przekroczył 25 maja 1940 r. Od tej chwili był więźniem (Häftling), numer-28834, dla Niemców człowiek bez wartości. W drugiej izbie, rozebrany do naga (to było bardzo poniżające) – musiał oddać rzeczy osobiste oraz przedmioty kultu religijnego. Po kąpieli otrzymał pasiaste, więzienne łachmany. Na nogi płócienne pantofle na drewnianej podeszwie. Skierowany do bloku mieszkalnego rozpoczął sześciotygodniową kwarantannę. Księża polscy zajmowali baraki nr 28 i 30. Wszystkich polskich księży zaliczono do Schutzhäftling – więzień polityczny.
Mauthausen – Gusen
Po trzymiesięcznym pobycie w Dachau, 2 sierpnia 1940 r. został skierowany, wraz z 150 polskimi duchownymi do Gusen, jednej z filii obozu Mauthausen. Obóz ten utworzony wiosną 1940 r. został zakwalifikowany przez SS do Stule III do obozów trzeciej kategorii, najcięższych, przeznaczonych dla więźniów nie nadających się do resocjalizacji. Obóz ten nazywano „ostatecznym rozwiązaniem”, a jedyne wyjście z obozu – jak informował komendant obozu Karl Chmielewski – prowadziło przez komin krematorium. Do głównych zajęć więźniów należała praca w kamieniołomach Kastenhofön, mordercza i wyniszczająca, często 12 godzin na dobę. Wszystkie prace, nawet te najcięższe wykonywane były ręcznie. Każdego dnia, z kamieniem na ramionach (ważyły od 40 do 50 kg), pokonywał kilka razy dziennie kamienne „schody śmierci” – droga ta była nazywana także „ścianą spadochroniarzy” – do odległego o 500 m, będącego w budowie obozu. Do Dachau, ks. Marian Żelazek powrócił dopiero pod koniec 1941 r.). O. Marian Żelazek po wyzwoleniu z Dachau nie wrócił do Polski, udał się do Rzymu i tam w przyjął 18 września 1948 r. święcenia kapłańskie. W dniu 21 marca 1950 r. rozpoczął działalność misyjną w Indiach w nowej werbistowskiej stacji misyjnej w Sambalpur w północnej części indyjskiego stanu Orissa. Wiele lat później pisał: „Przybyłem do mojej nowej ojczyzny z mojego własnego wyboru dnia 21 marca 1950 r. W obozie koncentracyjnym mój ideał misjonarza – kapłana wzrósł jeszcze silniej. Jeżeli Pan Bóg przedłuży moje ziemskie życie ponad czas kacetu, ofiaruję je dla ratowania życia wiecznego dusz nieśmiertelnych”.(„Biuletyn Informacyjny Księzy byłych Więźniów Niemieckiego Obozu Koncentracyjnego Dachau”, nr 23/1993). Przez pierwsze 25 lat pracował wśród Adibasów, żyjących w dżungli koczowników. W pierwszych latach misji Sambalpur podróżowali misjonarze wyłącznie na rowerach: „Jako chłopak nie wyobrażałem sobie inaczej misjonarza, jak tylko na koniu. Misja Sambalpur zniszczyła ten obraz. Żaden koń nie mógł dokonać tego, co rower w terenowych warunkach misji”. (j. w) W Sambalpur był inspektorem szkół podstawowych, budowanych w dżungli. Do 1962 r. powstało 171 misyjnych szkół podstawowych. Założył niższe seminarium dla diecezji Sambalpur. Był dyrektorem gimnazjum misyjnego, sekretarzem wszystkich szkół misyjnych w okręgu misji Sambalpur oraz proboszczem w małej parafii Bondamunda. W 1975 r. objął placówkę w Puri, w jednym z największych miast hinduskich, gdzie pracował do końca życia. Tam zajmował się pracą wśród trędowatych, ludzi odrzuconych, pozostawionych samym sobie. W Puri w 1980 r. otworzył dla nich leprozorium, a w 1984 r. szkołę dla dzieci z rodzin trędowatych. W 1988 r. założył ośrodek – schronisko dla trędowatych, wybudował kościół i szkołę: „Opieka nad chorymi na trąd, ich dziećmi i rodzinami, zabezpieczeniem ich bytu – oto polski misjonarz”- pisał. Bardzo cenne są listy pisane przez O. Marian Żelazka do ks. Leona Stępniaka, współwięźnia niemieckich obozów koncentracyjnych. Pisał o sobie, o ludziach, dla których wyjechał do Indii, o swojej pracy misjonarza. To piękne listy, w których zawarł samego siebie. Z sentymentem wspominał Wigilie Bożego Narodzenia w Polsce: „Moja ostatnia gwiazdka w Polsce była w roku 1939. Potem przyszły różne gwiazdki na różnych miejscach i w różnych krajach, ale zawsze były wypełnione smętkiem za gwiazdką w Polsce (…). W naszej kolonii trędowatych nie mieliśmy wieczerzy wigilijnej, ale była wielka uczta gwiazdkowa dnia 25 grudnia. Wszyscy tak zwani „napiętnowani’ trędowaci z ich rodzinami wzięli w nim udział: razem 848 osób. Był to niezapomniany widok. W tym dniu żaden trędowaty nie był głodny, nie żebrał na ulicy. Byli zadowoleni i szczęśliwi. „Boro Dino” – Wielki Dzień, tak tutaj nazywają gwiazdkę. Nasz salka operacyjna, mimo swoich braków, jest ostatnią deską ratunku dla pewnego rodzaju trędowatych, przed którymi zamykają się drzwi ogólnego szpitala. Są oni przedstawicielami zaniedbanego trądu. Od czasu do czasu przychodzą tacy do nas, z ostatnimi strzępami człowieczeństwa, aby umrzeć w miłosiernych rękach Chrystusa”( z listu z grudnia 1995 r. do ks. L. Stępniaka). . Za zebrane przez współwięźniów Dachau pieniądze, kupił dla swoich chorych podopiecznych nowy ambulans: „Dnia 15 lipca 1996 zakupiony z waszych ofiar został nam oddany do użytku”. Działalność misyjną O. Mariana Żelazka wspierali przyjaciele, współbracia werbiści, ludzie świeccy, instytucje państwowe, głównie z Wielkopolski, także z Pragi czeskiej. Wielkim przyjacielem Misji był prof. dr hab. Zbigniew Pawłowski, z Akademii Medycznej w Poznaniu, przewodniczący Rady Fundacji Pomocy Humanitarnej „Redemptoris Missio”. O. Mariana wspierał także Arcybiskup Metropolita Poznański, Jerzy Stroba. W małym szpitaliku, w kolonii trędowatych zęby leczyła pani Anna Tarajkowska, prawdziwa poznanianka: „Cóż to był za widok, poniewierany trędowaty posadzony na fotelu dentystycznym, jak na tronie”. W 1993 r. O. Marian Żelazek pisał z Indii(archiwum autorki): Dziękuję tym, co przysyłają paczki z odzieżą i lekarstwami. Bardzo cennym artykułem w takich paczkach jest mleko w proszku. W Indiach „kraju świętej krowy” ogół dzieci nie zna, co to jest mleko do picia, a tak im jest ono potrzebne (…). Na początku 1993 r. naszą kolonię odwiedziła P. Dr. med. Maria Kowalska, specjalistka dermatolog z Kielc. W dniach od 18 marca do 13 kwietnia zjawili się członkowie wyprawy MedycznoStomatologicznej z Akademii Medycznej w Poznaniu (…). Byli jak prawdziwi ambasadorowie dla sprawy Chrystusa…” . Zawsze odnosił się z miłością do „wykluczonych”: „Piszę ten list po pracy w kolonii trędowatych. Wstrząsnęło mnie spotkanie z jedną staruszką. Taka okruszynka ludzka, słaniająca się ze słabości… bez cienia pretensji do świata i do jej własnej rodziny, która zamknęła drzwi rodzinnego domu przed trędowatą babcią, zostawiając ją bezradną (…). A co z jedzeniem, gdzie śpi w nocy? Nie mogłem oderwać oczu od tej nie umiejącej się żalić trędowatej babci. Od dzisiaj nie będziesz samotna ani głodna. Takiej i jej podobnych Babć w Naszej Kuchni Miłosierdzia mamy 75 (…). Budowa Centrum Duchowości pod wezwaniem św. Arnolda jest chyba moim ostatnim „snem” misjonarza. Miałem ich dużo w moim życiu misjonarskim. Spełniały się one przy pomocy Bożej i waszej i niech tak będzie z tym ostatnim” . W innym z listów do Ks. L. Stępniaka w 1995 r.: „Wyciągnięta ręka nie zawsze prosi o jałmużnę. .Przekonałem się o tym, gdy niedawno temu czekałem na platformie stacyjnej na spóźniony pociąg. Zauważyłem zbliżającą się staruszkę. Była na pół ślepa. Wyciągnęła do mnie drżącą rękę. Prosiła mnie, ażeby kupić jej „pano”, pewnego rodzaju mieszanka do żucia. Wziąłem od staruszki tę jedną rupię i poszedłem na poszukiwanie „pano”. Przypomniały mi się czasy z obozu koncentracyjnego w kamieniołomach w Gusen, gdyśmy byli młodzi. Wracając w szeregach do obozu po całodziennej ciężkiej pracy, z kamieniem na barkach, upatrywaliśmy sobie współwięźnia, który z ledwością dźwigał swój kamień i uwalnialiśmy go od niego, dodając jego kamień do naszego. Jak błyskawica radość i wdzięczność rozjaśniały na chwilę noc lagrowego życia. Pomoc staruszce na platformie kolejowej była łatwiejsza”.(archiwum autorki) O. Marian zmarł 30 kwietnia 2006 r. Uroczystości pogrzebowe rozpoczęły się w Puri 1 maja 2006 r. Hołd polskiemu opiekunowi trędowatych złożyły tysiące ludzi. Po ceremoniach pogrzebowych został przewieziony do Jharsuguda i pochowany – zgodnie z życzeniem – na cmentarzu werbistowskim. „Śmierć Ojca Mariana, misjonarza Indii, napełniła mnie smutkiem. Wspominam o. Mariana Żelazka, jako współwięźnia pobytu w tych obozach, przez pięć lat. Duchowo trzymała nas modlitwa (…). W jednym z ostatnich odwiedzin w 2004 r., żegnałeś się ze mną słowami: Do zobaczenia w Niebie (…). (Ks. L. Stępniak). Ks. Marian Żelazek był kilkakrotnie wyróżniony prestiżowymi nagrodami: Krzyż Kawalerski Odrodzenia Polski, honorowe obywatelstwo miasta Poznania i wiele innych. W 2002 r. był kandydatem do Pokojowej Nagrody Nobla. Ostatni raz w Polsce był w 2004 r., na Jubileuszu święceń kapłańskich ks. Leona Stępniaka, i tam poznałam tego niezwykłego Kapłana, który w Indiach przebywał 56 lat : „Ojcze, jak długo jesteś w Indiach – pyta mnie jeden z tutejszych. Patrząc na pytającego i oceniając jego wiek, śmiało odpowiadam; „dłużej niż Ty”. „Jak to dłużej, ja się tutaj urodziłem”. Jednak ja mam rację „Ile masz lat” „Trzydzieści sześć” odpowiada. „Widzisz, ty nie byłeś jeszcze w Indiach, a ja już byłem. Ja jestem tutaj od 46 lat…, a jednak zdaje się że to było wczoraj.”