„Na drogach niemieckiego prześladowania za wiarę, szczególnymi instytucjami wprost szatańskiej nienawiści były niemieckie obozy koncentracyjne/zagłady. Niemcy przygotowali dla swoich przeciwników na terenie Niemiec oraz krajów okupowanych na terenie Europy w sumie 1.213 obozów o różnej wielkości i reżimie, ale podporządkowanych jednemu celowi –rozwiązać sprawę opozycji i domniemanych przeciwników”.
Sachsenhausen – niemiecki obóz koncentracyjny – został utworzony w 1936 roku w podberlińskim Oranienburgu na terenie niemieckiego obozu koncentracyjnego Oranienburg. W latach 1933-1935 był samodzielnym obozem koncentracyjnym. Położony 30 km od Berlina, stał się od czerwca 1943 roku, jednym z największych podobozów Sachsenhausen. Obóz Sachsenhausen powstał po zakończeniu olimpiady w Berlinie w 1936 roku na terenie wioski olimpijskiej. Tutaj w Oranienburg-Sachsenhausen został umieszczony Inspektorat Obozów Koncentracyjnych (Inspektion der Konzentrationslager). Początkowo obóz przeznaczony był dla niemieckich przeciwników narodowego socjalizmu (nazizmu). Sachsenhausen dla wielu polskich duchownych był tylko obozem przejściowym. Aresztowani w Polsce, poprzez niemieckie więzienia, obozy, np. z obozu Soldau w Działdowie, Stutthofu, byli przywożeni do obozu koncentracyjnego Sachsenhausen, przebywali w nim do kilku miesięcy. Pod koniec 1940 roku z Sachsenhausen, po decyzji Adolfa Hitlera w grudniu 1940 roku, ci którzy przeżyli, zostali wywiezieni do KL Dachau. Sachsenhausen funkcjonował na podobnych zasadach co Musterlager Dachau czy Mauthausen. Prowadziła do niego brama z napisem „Arbeit macht frei”. Przez Sachsenhausen przeszło około dwieście tysięcy więźniów, w tym około siedemdziesiąt tysięcy Polaków, połowa z nich pozostała tutaj na zawsze. Przez Sachsenhausen przeszło 511 polskich duchownych (w tym: 501 katolików, 8 ewangelików, 1 starokatolik, 1 nieokreślonego wyznania).
W Sachsenhausen na przywiezionych więźniów czekali uzbrojeni SS-mani. Trzykilometrową odległość ze stacji kolejowej do obozu przebiegali poganiani pałkami i lufami karabinów. Obóz w Sachsenhausen stał się także miejscem wymierzonym w polską inteligencję, kulturę, naukę. Tutaj przewieziono aresztowanych 180 polskich uczonych Uniwersytetu Jagiellońskiego i innych wyższych uczelni Krakowa (np. Stanisław Estreicher, Ignacy Chrzanowski, Michał Siedlecki, Józef Wolski, Jerzy Smoleński i inni). W Sachsenhausen po pierwszym „porażeniu”, w każdej wolnej chwili, więźniowie poszukiwali tego, co jest źródłem duchowych przeżyć. Organizowane były przez polskich księży konferencje ascetyczne, które prowadził ks. Tadeusz Tadrzyński z archidiecezji poznańskiej, czy dyskusje teologiczne, które prowadził ks. Edward Grzymała z diecezji włocławskiej. Pomimo zakazu kontaktowania się z więźniami świeckimi, księża m.in. ks. Wincenty Frelichowski z diecezji chełmińskiej, kontaktowali się z nimi. Dzięki odwadze kapłanów, więźniowie korzystali z sakramentu spowiedzi świętej. W Sachsenhausen 6 sierpnia 1940 roku władze obozowe zezwoliły na otwarcie kaplicy w jednym z pomieszczeń obozowego baraku. Prawdopodobnie wcześniej był pomieszczeniem szpitalnym. Msze św. codziennie odprawiał ks. Paweł Prabucki z diecezji chełmińskiej, były oficer armii niemieckiej z czasów I wojny światowej.
Podczas przyjmowania nowych więźniów zawsze towarzyszyło im policzkowanie, rozbieranie się do naga i maszerowanie nago do łaźni, po kąpieli wręczano im obozowe łachy, przydzielano numer, trójkątny winkiel z naszytą literą „P” – Polak, trepy z drewnianą podeszwą lub drewniaki żłobione w drewnie zwane „klumpami”. Każdy nowy więzień objęty był tzw. czasem kwarantanny i kierowany do bloków znajdujących się obok głównego obozu, tzw. małego obozu, z odrębnym placem apelowym. Tam umieszczono ich w dwóch blokach przeznaczonych dla księży. Ze wspomnień więźnia Sachsenhausen ks. Stefana Ceptowskiego, z diecezji podlaskiej, więźnia Dachau, numer obozowy – 22586, cyt.: „W Sachsenhausen znalazłem się w końcu kwietnia 1940 roku i <zamieszkałem> wraz z innymi duchownymi w baraku nr 28. Otrzymaliśmy pasiaki i oczywiście numery. Musieliśmy też przejść obozową kwarantannę. Żebyśmy się w czasie jej trwania zbytnio nie nudzili – jak mówili esesmani – urządzili nam <zabawy>. Bywały różne. Na przykład jedna polegała na tzw. przepychance. Dzielono nas na dwie 100-osobowe grupy i ustawiano w wąskiej alejce w odległości mniej więcej 40 metrów. Jedna od drugiej. Kiedy wszystko było gotowe, pod adresem pierwszej grupy padał wrzask Hinlegen! (padnij) i zaraz potem: Laufschritt! (biegiem marsz). Aby bieg był biegiem, a nie spacerem, równocześnie zaczęła się walić na nasze głowy i plecy lawina razów. Był to początek rozrywki. Dalszy jej ciąg polegał na deptaniu ciężkimi trepami po plecach, głowie i nogach ludzi leżących na ziemi. Po pierwszej rundzie role się zmieniały […]”. W okresie kwarantanny ludzi zmuszano do wielogodzinnego stania na baczność – bez względu na warunki atmosferyczne godzinami musieli stać w pozycji półsiedzącej z wyciągniętymi do przodu rękoma. Wobec coraz większego przeludnienia, upalnego lata 1940 roku i niewystarczających warunków higienicznych zaczęła się szerzyć epidemia krwawej biegunki, często kończąca się śmiercią. Ponadto więźniów trapiły różne choroby. Prawdziwym utrapieniem były wrzody i rany, zakażone powodowały śmierć. Tylko nieliczni dostawali się do obozowego szpitala, gdzie mogli opatrzyć rany. Ze wspomnień jednego z więźniów: „W barakach panował nieopisany zaduch, spowodowany ropą, gnijącym ciałem i wydalinami chorych biegunkowych. Panowało tutaj takie przeludnienie, że w trzypiętrowych łóżkach układano po dwóch, a niekiedy po trzech chorych”. Po zakończeniu czterdziestodniowej kwarantanny księży przeniesiono na teren właściwego obozu.
Praca. Głównym zajęciem więźniów była produkcja kostek klinkierowych. Wyzyskiwała ich firma Heinkel-und-Klinker-Werke. W komandzie tym, nazywanym komandem śmierci, pracowało każdego dnia około sześciu tysięcy więźniów. Pracowali przy roznoszeniu żwiru i ziemi, transportowaniu drewna z pobliskiego lasu, nosili 50-kilogramowe worki z cementem do budowy nowego krematorium. Księża, po przybyciu do obozu przez kilka dni pracowali przy noszeniu węgla i koksu ze statków na kanale Haweli. Po wieczornym apelu nosili kamienie do budowy ulic na terenie obozu Sachsenhausen. Podczas tej pracy został 13 kwietnia 1940 roku, względnie 13 czerwca 1940 roku brutalnie zamordowany, pobity pałką przez nadzorującego pracę SS -mana ks. Franciszek Podlaszewski, dziekan, proboszcz parafii Radzyń Chełmiński (pow. grudziądzki).
Kary. Ponieważ w obozie było miejsce tylko dla zdrowych lub martwych, karano i maltretowano. Najczęstszym sposobem eliminacji więźniów było uśmiercanie w komorach gazowych oraz wieszanie na szubienicy. Więźniów duszono wodą, którą wlewano do ust z gumowego węża, bito prętem ze splecionych cienkich drutów, wkładano głowę więźnia do sedesu ustępowego, wtłaczano ją głęboko w otwór i bito prętem. Mordowali wszyscy, Blokführerzy i Kapo, cyt.: „[…] Blockführerzy czasem strzelali, bili kolbą pistoletu po głowie, przewracali ofiarę na ziemię i kopali z doskonałą znajomością anatomii ciała ludzkiego w najbardziej wrażliwe miejsca – aż do skutku. […] Stosowano także w Sachsenhausen widowisko zwane iluzjonem. Ofiarę zakopywano w ziemi . Wystawała tylko głowa. Ofiarę częstowano wtedy papierosem lub cygarem”. Oprócz sportu i bicia dręczył uwięzionych straszliwy głód. Z toalety można było korzystać tylko w określonych godzinach. Przedstawiony opis życia obozowego dotyczy tylko niektórych jego aspektów i okrutnych metod wychowawczych. Po 1942 roku okrucieństwo nieco zelżało. W zadawaniu cierpień słynął blokowy kapo bloku nr 20, Niemiec Fritz. O. Henryk Malak wspominał: „Esesmani w Sachsenhausen po swojemu dają ujść radości. Pijana horda prześciga się w okrucieństwach. Pod barakami piętrzą się każdego ranka większe i większe stosy trupów”. Za drobne wykroczenia można było pójść do obozowego więzienia lub bunkra. W tym bunkrze byli więzieni także dwaj biskupi – ordynariusz lubelski Marian Leon Fulman i biskup pomocniczy z Lublina Władysław Goral, który zginął w Sachsenhausen. Ks. Bolesław Szkiłądź, wikary w parafii z Suwałk, więzień Sachsenhausen wspomina, cyt.: „Jeden z pierwszych wieczorów w Sachsenhausen. Godzina dziewiąta. […] Cisza w obozie. Na naszej sali w baraku ścisk okropny, leżymy wszyscy pokotem na podłodze. Otwierają się drzwi i przełożony nasz, bandyta niemiecki, nasz współwięzień, który za jakieś nieczyste sprawy jest już od pięciu lat w obozie koncentracyjnym, stanął w drzwiach z kijem w ręku […] i kazał nam się <rolować>. Swój sadyzm zaspokoił tym ostatnim piekłem i codziennym ćwiczeniem karnym nowych przybyszów z Działdowa i nagle zmieniał się zupełnie […] Stanął zamyślony i zaczął nam wykładać co to jest obóz’’. O. Józef Innocenty Guz z Zakonu OO. Franciszkanów Konwentualnych w Grodnie, po agresji sowieckiej 17 września 1939 roku, podczas przekraczania granicy rosyjsko-niemieckiej schwytany przez Niemców, więziony kolejno w Suwałkach, Lager Soldau w Działdowie, przeniesiony do obozu Sachsenhausen, w obozie został zamordowany 6 czerwca 1940 roku w wyrafinowany sposób.
Głód. W obozie panował potworny głód. Brak odpowiedniego wyżywienia, choroby, ciężka praca, brak higieny, opieki lekarskiej, trwające godzinami mordercze gimnastyki powodowały wysoką śmiertelność wśród więźniów. Więźniowie spali na pustych siennikach, przykrywali się kocem, nierzadko już przetartym. W obozie mydła prawie nie znano. Z wycieńczenia, głodu i chorób zmarło 85 polskich Kapłanów.
19 kwietnia 1945 roku, kiedy Rosjanie zbliżali się do Łaby, komendant obozu Anton Kaindl (od 1.09.1942 r. do 22.04.1945 r.) zarządził ewakuację obozu. Żaden więzień nie miał wpaść w ręce sprzymierzonych. SS starało się zacierać ślady zbrodni, więźniów ewakuowano. Ponieważ ni było już transportu krajowego, cała ta olbrzymia masa ludzka musiała ruszyć na piechotę. Eskortowano w kierunku obozów Mauthausen-Gusen i Dachau. Większość więźniów szła owinięta kocami, wielu niosło w rękach zawiniątko ze skromnym mieniem. Wąż tysięcy więźniów, obstawiony esesmanami, ciągnął się kilometrami. Ewakuacja – nazywana marszami śmierci – trwała 20 do 21 dni. Kto zasłabł lub nie mógł iść dalej, był zabijany przez eskortę. 22 kwietnia 1945 roku polscy żołnierze z Dywizji Pancernej im. gen. Henryka Dąbrowskiego i czerwonoarmiści uwolnili 3.000 pozostawionych więźniów Sachsenhausen, niezdolnych do marszu. Trzy miesiące później po upadku Niemieckiej III Rzeszy w sierpniu 1945 roku, zarządzający tą strefą okupacyjną Sowieci, powierzyli zarząd obozu NKWD, istniał do 1950 roku. W 1953 roku spalono krematorium. Obecnie Prokuratura Oddziału IPN w Krakowie prowadzi śledztwo w sprawie zbrodni popełnionych w Sachsenhausen na Polakach.
„Księża polscy w niemieckich obozach koncentracyjnych… jest ich legion. Marli młodzi i starzy. Nie wolno pozwolić na to, aby ten olbrzymi kapitał ducha, jaki oni poprzez swoją śmierć męczeńską wnieśli, dla ludzkości, przede wszystkim dla narodu polskiego miał przepaść bez śladu” – słowa ks. Stefana Biskupskiego, więźnia Sachsenhausen i Dachau.
Jeżeli dziś potrzebujemy znaków męczeńskiego świadectwa – martyr znaczy świadek – to po to, by nie zatarła się granica między dobrem a złem.